Zapomniała o zmęczeniu i godzinach bólu. Liczył się tylko on. Jej syn, jej mały Concorde.
Concorde rósł jak na drożdżach. Jego sylwetka była coraz mniej pulchna, a uszka zaczynały się postawiać. Jego oczka ujrzały świat, zaczynał stawiać pierwsze, lecz niepewne i niezdarne kroki, aby później wymawiać swoje pierwsze słowa. Jednak wraz ze wzrostem małego samca, ujawniał się też jego charakterek, który momentami martwił Erydę. Zdecydowanie nie był dobrodusznym szczenięciem. Samczyk też mimo swego wieku uważał się już za dużego osobnika, aby radzić sobie samemu, chociaż jeszcze wielu rzeczy nie potrafił i nie rozumiał. Przestał już wtulać się w sierść swojej matki, aby znaleźć ukojenie i bezpieczeństwo. Nie chciał bawić się maskotami, które podarował mu Eny. Bardziej interesował się światem, który go otaczał. I właśnie ta ciekawość sprowadzała nie raz kłopoty. Można by rzec, że Concorde był wręcz mistrzem w sprowadzaniu nie tylko na siebie, ale i również na innych problemów.
Eryda zostawiała go zazwyczaj pod czyjąś opieką, gdy udawała się do koszar. Jeżeli ów opieki nie mogła zapewnić swojemu synowi, wtedy zabierała go ze sobą. Obiecała sobie, że jak młody podrośnie, to będzie częściej się z nim tam wybierać, oczywiście jeśli samczyk tylko zechce. Jednak dostrzegła, że syn chętnie jej towarzyszy, ale mimo to nie chciała na nim czegoś wymuszać.
Tego dnia ponownie była zmuszona zabrać szczenię ze sobą. Wyjątkowo samczyk nie palił się do oglądania trenujących psów. Przez całą drogę marudził jak to nie chce iść, że łapy go bolą, a gdy samica proponowała mu, że może go ponieść, ten tylko protestował. Momentami oddalał się od matki, gdyż jego zainteresowanie przykuwały kamienie, patyki, a czasem chciał podążać za jakimś zwierzęciem lub zawrócić do domu. Eryda jednak w porę reagowała i przywoływała do siebie Concorde'a.
Po dotarciu do celu generał od razu zajęła się doglądaniem treningu. Od czasu do czasu przenosiła spojrzenie na siedzącego obok niej syna, który znudzonym wzrokiem wpatrywał się w ćwiczące psy. Prosił matkę, aby pozwoliła mu pójść gdzieś się pobawić, ale Eryda za każdym razem mu tego zabraniała. Doskonale wiedziała, jak ta jego zabawa by wyglądała.
Samica za bardzo skupiła się na obserwowaniu treningu, nie zwracając uwagi na to, czy Concorde wciąż jej towarzyszy. Eryda postanowiła zaufać synowi, w końcu zawsze się jej słuchał. Ale później pożałowała swojej decyzji. Gdy trening zakończył się, generał chciała zwrócić się do syna słowami, że mogą już iść. Ku jej ogromnemu zdziwieniu nie było go przy niej. Chwilę wpatrywała się w miejsca, gdzie wcześniej go widziała.
Przerażona zaczęła biegać po koszarach, jakby goniło ją coś niebezpiecznego. Zapewne inne psy spoglądały na nią niezrozumiale, ale oni w tej chwili najmniej ją obchodzili. Karciła przy okazji siebie samą w myślach, że tak po prostu przestała go pilnować. Samczyk jeszcze nigdy nie złamał jej zakazów i próśb, był posłusznym szczeniakiem, przynajmniej wobec niej. To bardzo ją zaskoczyło.
- Eryda? - Z gorączkowych poszukiwań wytrącił ją głos jej przyjaciela. Zapewne gdyby się nie odezwał, nie zdałaby sobie nawet sprawy z jego obecności. Samica gwałtownie się zatrzymała, wlepiając w Betę przerażone spojrzenie.
- Co się stało? - Zapytał, trochę niepewnie .
- Concorde mi gdzieś zniknął, nie przypilnowałam go - zaczęła, spotykając się ze zdziwionym spojrzeniem Enyaliosa. - Był ze mną podczas treningu, zawsze się słuchał, a teraz go nie ma - wyjaśniła szybko i drążącym głosem, tak jakby samiec Beta mógłby ją zganić za nieodpowiedzialność. Mogła za bardzo panikować, może wszystko było z nim w porządku. Samczyk mógł gdzieś po prostu być w budynku i się po nim przechadzać, ale mógł także opuścić koszary, w końcu Erydzie nie było wiadomo kiedy ją opuścił.
Concorde rósł jak na drożdżach. Jego sylwetka była coraz mniej pulchna, a uszka zaczynały się postawiać. Jego oczka ujrzały świat, zaczynał stawiać pierwsze, lecz niepewne i niezdarne kroki, aby później wymawiać swoje pierwsze słowa. Jednak wraz ze wzrostem małego samca, ujawniał się też jego charakterek, który momentami martwił Erydę. Zdecydowanie nie był dobrodusznym szczenięciem. Samczyk też mimo swego wieku uważał się już za dużego osobnika, aby radzić sobie samemu, chociaż jeszcze wielu rzeczy nie potrafił i nie rozumiał. Przestał już wtulać się w sierść swojej matki, aby znaleźć ukojenie i bezpieczeństwo. Nie chciał bawić się maskotami, które podarował mu Eny. Bardziej interesował się światem, który go otaczał. I właśnie ta ciekawość sprowadzała nie raz kłopoty. Można by rzec, że Concorde był wręcz mistrzem w sprowadzaniu nie tylko na siebie, ale i również na innych problemów.
Eryda zostawiała go zazwyczaj pod czyjąś opieką, gdy udawała się do koszar. Jeżeli ów opieki nie mogła zapewnić swojemu synowi, wtedy zabierała go ze sobą. Obiecała sobie, że jak młody podrośnie, to będzie częściej się z nim tam wybierać, oczywiście jeśli samczyk tylko zechce. Jednak dostrzegła, że syn chętnie jej towarzyszy, ale mimo to nie chciała na nim czegoś wymuszać.
Tego dnia ponownie była zmuszona zabrać szczenię ze sobą. Wyjątkowo samczyk nie palił się do oglądania trenujących psów. Przez całą drogę marudził jak to nie chce iść, że łapy go bolą, a gdy samica proponowała mu, że może go ponieść, ten tylko protestował. Momentami oddalał się od matki, gdyż jego zainteresowanie przykuwały kamienie, patyki, a czasem chciał podążać za jakimś zwierzęciem lub zawrócić do domu. Eryda jednak w porę reagowała i przywoływała do siebie Concorde'a.
Po dotarciu do celu generał od razu zajęła się doglądaniem treningu. Od czasu do czasu przenosiła spojrzenie na siedzącego obok niej syna, który znudzonym wzrokiem wpatrywał się w ćwiczące psy. Prosił matkę, aby pozwoliła mu pójść gdzieś się pobawić, ale Eryda za każdym razem mu tego zabraniała. Doskonale wiedziała, jak ta jego zabawa by wyglądała.
Samica za bardzo skupiła się na obserwowaniu treningu, nie zwracając uwagi na to, czy Concorde wciąż jej towarzyszy. Eryda postanowiła zaufać synowi, w końcu zawsze się jej słuchał. Ale później pożałowała swojej decyzji. Gdy trening zakończył się, generał chciała zwrócić się do syna słowami, że mogą już iść. Ku jej ogromnemu zdziwieniu nie było go przy niej. Chwilę wpatrywała się w miejsca, gdzie wcześniej go widziała.
Przerażona zaczęła biegać po koszarach, jakby goniło ją coś niebezpiecznego. Zapewne inne psy spoglądały na nią niezrozumiale, ale oni w tej chwili najmniej ją obchodzili. Karciła przy okazji siebie samą w myślach, że tak po prostu przestała go pilnować. Samczyk jeszcze nigdy nie złamał jej zakazów i próśb, był posłusznym szczeniakiem, przynajmniej wobec niej. To bardzo ją zaskoczyło.
- Eryda? - Z gorączkowych poszukiwań wytrącił ją głos jej przyjaciela. Zapewne gdyby się nie odezwał, nie zdałaby sobie nawet sprawy z jego obecności. Samica gwałtownie się zatrzymała, wlepiając w Betę przerażone spojrzenie.
- Co się stało? - Zapytał, trochę niepewnie .
- Concorde mi gdzieś zniknął, nie przypilnowałam go - zaczęła, spotykając się ze zdziwionym spojrzeniem Enyaliosa. - Był ze mną podczas treningu, zawsze się słuchał, a teraz go nie ma - wyjaśniła szybko i drążącym głosem, tak jakby samiec Beta mógłby ją zganić za nieodpowiedzialność. Mogła za bardzo panikować, może wszystko było z nim w porządku. Samczyk mógł gdzieś po prostu być w budynku i się po nim przechadzać, ale mógł także opuścić koszary, w końcu Erydzie nie było wiadomo kiedy ją opuścił.
<Eny?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz