Od Laverne CD. Enyaliosa

Kiedy nie odpowiedział, to zabolało. Zabolało jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy pierwszy raz wyznała mu swoją miłość, a on milczał. Postanowiła więc pójść, sama dokładnie nie wiedząc gdzie. Ale on poszedł za nią, jego słowa ją zatrzymały, a ona słuchała ich uważnie.
- Chyba po prostu dorobiłem się właśnie o jednej rysy na duszy za dużo. Mam nadzieję, że nie stało się tak u ciebie, że będziesz w stanie znów stać się moim światłem, moim Słońcem, moją Lav. Kocham cię. Wybaczam ci i sam cię proszę o wybaczenie - powiedział, a w jego głosie pobrzmiewało zmęczenie. Tak wyraźne.
Nastała cisza, a później coś, czego samica w ogóle się nie spodziewała, choć w głębi duszy tak bardzo na to liczyła, gdy rozpłakała się w sypialni. Przytulił ją. Zamknął w swoim bezpiecznym uścisku, pozwalając jej się wtulić... albo go odepchnąć.
I wtedy cała ta jej skorupa, skorupa strachu, niepewności i dystansu pękła, a wraz z jej rozpadem w głębi Laverne narodziły się żywe, niepohamowane uczucia. Nowy zapał.
Wtuliła się w Enyaliosa, tak jakby zaraz miał się rozpłynąć, tak jakby mógł jej uciec i zaciągała się jego zapachem, którego nic nie mogło zastąpić. Czuła jego ciepło.
- Wybaczam... - szepnęła w jego sierść, nie unosząc głowy.
Mam nadzieję, że nie stało się tak u ciebie, że będziesz w stanie znów stać się moim światłem, moim Słońcem, moją Lav. 
Tak. Tak, będzie znów jego Słońcem, jego światłem, będzie starała się nimi być najbardziej, jak tylko potrafi. Dla niego. 
Trwali tak przez dłuższą chwilę, pośród ciemności, cieni i ciszy. Czerpała z tamtej chwili jak najwięcej się dało.
- Pójdziemy spać? Razem... - szepnęła w końcu, cofając się nieco, aby móc zajrzeć mu w przygaszone ślepia. Nie chciała tego przerywać, wiedziała jednak, że oboje potrzebują snu.
Te oczy. Zniszczyła swojego Enyaliosa. Odebrała mu radość z życia. Zacisnęła na kilka chwil powieki i spuściła głowę. Musiała to naprawić. Musiała.
- Mhm... - mruknął nagle samiec, wyrywając ją tym samym z zamyślenia.
Oboje więc podnieśli się z podłogi i ruszyli do sypialni, gdzie wskoczyli na łóżko, aby pogrążyć się w dalszym śnie. Tym razem nie leżała tyłem do niego, a wręcz przeciwnie. Nie mógł tego zobaczyć, lecz przyglądała mu się z miłością i troską w ślepiach. A kiedy zasnął, pogłaskała go łapą po policzku, szepcząc, że go kocha.

I'll love you for the rest of my life.

Sama nie była w stanie stwierdzić, w którym momencie odpłynęła w objęcia Morfeusza. Uchyliła powieki dopiero rano i z radością dostrzegła, że jej ukochany dalej leżał obok niej. Zdała sobie sprawę, że tak bardzo brakowało jej takiego widoku zaraz po przebudzeniu... Wpatrywała się w niego przez chwilę, a następnie przeniosła wzrok na okno, za którym rozciągał się świat o poranku.Słońce dopiero niedawno pojawiło się na niebie, musiało więc być wyjątkowo wcześnie, ale ona sama nie znała dokładnej godziny. Promienie oświetlały skrawek łóżka, rozświetlały swą miękkością całe pomieszczenie.
Zerknęła z uczuciem ostatni raz na partnera, po czym najciszej jak umiała, zeskoczyła z łóżka, kierując się do drzwi. Po drodze chwyciła torbę, którą od niego dostała i opuściła dom. Kroczyła niewielką leśną ścieżką i zbierała niespiesznie leśne owoce, głównie jagody i maliny.
Powietrze było chłodne, na wielu roślinach spoczywała jeszcze poranna rosa, a wokół roznosił się głośny świergot różnych ptaków.
Laverne czuła rozpierającą wręcz chęć do działania, można byłoby nawet powiedzieć, że radość. Jednocześnie pierwszy raz od dawna czuła spokój ducha i harmonię. Nie były one kompletne, ale i tak wprawiały ją w dobre samopoczucie. Miała cel.
Musiała pokazać ukochanemu, że ma w niej oparcie. Że jest dalej jego światełkiem, jego Słońcem.
Rozkoszowała się lasem o poranku, starając się nie myśleć za wiele.
Świat był o tej porze pusty, taki zgodny, poddany tylko i wyłącznie naturze. Gdzieniegdzie przeleciał ptak, nieopodal przebiegł lis czy borsuk.
Podczas zbierania jagód z jednego z bardziej obfitych krzewów, tuż przed nią przeszło stado jeleni. Zastygła w miejscu i obserwowała jak dumny byk prowadził za sobą spokojne łanie, u boku niektórych dreptały młode, pokryte jeszcze białymi cętkami służącymi za kamuflaż.
Z początku samiec popatrzył wrogo na sukę, jakby ją ostrzegał. Był gotów bronić swojej rodziny, dlatego jego stado szło bez zmartwień - wiedziało, że jest bezpieczne ze swoim przywódcą. Byli rodziną, dawali sobie wsparcie i ochronę. Tak jak rodziną byli Enyalios i Laverne, a wkrótce ich dzieci. Ona będzie dla nich oparciem, tak samo jak jej ukochany był oparciem dla niej. Znowu będzie jego Słońcem.
Suczka sama nie wiedziała, czy czuje bardziej respekt czy podziw, ale wpatrywała się w wapiti, jakby ktoś ją zaczarował.
Choć miała zamiar w dalszym ciągu szukać owoców, gdy po tym incydencie zajrzała do torby, uznała, że nazbierała ich więcej, niż planowała. Słońce było już znacznie wyżej na niebie niż wtedy, kiedy wychodziła z domu, toteż najwyraźniej spacer nieoczekiwanie ją pochłonął. Postanowiła więc wrócić do domu, sama nie widząc czy chciała zastać Enyaliosa śpiącego czy też wręcz przeciwnie.
Drogę powrotną przebyła w energicznym kłusie, podczas którego zdała sobie sprawę, iż jej brzuch stale rósł. Było to tak nieuniknione, jak i oczywiste, ale ona sama po prostu wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Uśmiechnęła się łagodnie, może po części na myśl o szczeniętach, a może dlatego, że tuż przed nią wyrósł akurat ich dom.
Stanęła przed drzwiami i wzięła głęboki wdech, a dopiero następnie przekroczyła próg ich domostwa. Weszła powoli, może trochę niepewnie wgłąb pomieszczenia, którym był salon, a z naprzeciwka wyłonił się Enyalios. Wyglądał na jeszcze zaspanego, choć nie była pewna, kiedy wstał.
- Cześć - przywitała się łagodnie i z niewielkim uśmiechem na pyszczku przekrzywiła głowę.
Odpowiedział jej krótko, po czym ruszył w kierunku drzwi, minąwszy ją po drodze. Odprowadziła go wzrokiem i kiedy już miał wychodzić, odezwała się ze zmartwieniem:
- Wychodzisz?
- Owszem.
Serce zabiło jej mocniej, nie skupiła się jednak na swoich wewnętrznych odczuciach, a na działaniu.
- Mógłbyś jeszcze ze mną zostać? - zajrzała mu w oczy i przysięgłaby, że błysnęła w nich samotna iskierka. Ale może tylko jej się zdawało? - Przyniosłam jagody, może byśmy się poczęstowali? O, i maliny też mam... - wskazała nosem na torbę, którą to on jej podarował.
Wpatrywał się w nią chwilę, zapewne zastanawiając się, jaką decyzję podjąć, ale ostatecznie skinął tylko twierdząco głową i zamknął drzwi, które zdążył otworzyć
Laverne usiadła na kanapie w salonie i poklepała zachęcająco miejsce obok siebie. Ku jej uldze, samiec na nim spoczął.
Zdjęła torbę, uchyliła ją i położyła między nimi. Ale ona nie miała zamiaru jeść, przynajmniej na razie.
Przyglądała się chwilę swojemu ukochanemu, a w pewnym momencie, bez zawahania, położyła łapę na jego łapie. Popatrzył na nią, jak jej się zdawało, z zaskoczeniem.
- Chcesz ze mną porozmawiać o tym co czujesz? - zagaiła delikatnym tonem i uśmiechnęła się ciepło. - Wiem, że to przeze mnie cierpisz, jest mi z tego powodu cholernie przykro. Przepraszam. Chciałabym to wszystko naprawić, bo cię kocham i będę kochać przez resztę mojego życia. Jesteś dla mnie wszystkim, wiesz? Chcę dla ciebie jak najlepiej, Skarbie.
I bez zastanowienia go przytuliła. To właśnie jego uścisk najbardziej ją pokrzepił, dodał sił i wiary, że mogą to wszystko naprawić.
On dał jej szansę się wtulić, poczuć siębezpieczną i kochaną. Teraz była jej kolej, aby zapewnić to jemu. Nie musiał dźwigać całego ciężaru tego świata sam. Była gotowa mu w tym pomóc.

The world can be dark.
And uncertain... and cruel. 
The only thing that really matters is that we face it together.  

Enyalios?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette