Od Laverne CD. Enyaliosa


 Kiedy wyszedł z domu, nie robiła nic szczególnego - zdążyła poleżeć, pochodzić bezcelowo po pomieszczeniach (często zdarzało jej się odwiedzać pokój dla dzieci, o ironio) i zjeść.
Gdy wrócił do domu, kończyła właśnie swój posiłek, szybko jednak opuściła pomieszczenie, aby nie musieli znajdować się w nim razem.
I tak mijały dni. Osobno. W separacji. Ich wspólne życie tak właściwie nie istniało. Nie odzywali się do siebie. Ona albo spała - wyjątkowo dużo, nawet jak na obecny stan - albo uciekała z domu, czy to na spacery, czy aby pomóc w szpitalu, jakkolwiek. Co prawda Estlay nie podobał się fakt, iż pracowała w ciąży, ona sama nie widziała jednak w tym nic złego, jej główną czynnością było tylko segregowanie leków albo tworzenie nowych, z zebranych przez siebie wcześniej ziół. Co prawda nie do niej należał obowiązek zapewniania roślin na lekarstwa, ale znała się na tym całkiem dobrze, a zbiory robiła przy okazji, na wspomnianych już wcześniej spacerach.
Lubiła wyrywać się z domu, nie było jej więc często, czasami nawet całe dnie. W ten sposób unikała konfrontacji, której się bała, umykała napiętej atmosferze. Jej metoda czasami działała, a czasami nie - zdarzało się, że poza domem naprawdę odpływała i nie myślała o swoich problemach, zwłaszcza będąc zajętą podziwianiem natury lub liczeniem medykamentów, ale czasem było i tak, że myśli o kłopotach i obecnej sytuacji pożerały ją doszczętnie. Kiedy tak się działo, zawsze zaliczała swoje wyjścia do tych gorszych.
Czasami miała niepohamowaną ochotę znaleźć (albo zdobyć, od Felixa) trochę psychotropowych ziół, aby naprawdę odseparować się od szarej rzeczywistości, szybko jednak rezygnowała z tego pomysłu i nazywała samą siebie głupią kretynką. Była odpowiedzialna, nigdy więc nie posunęłaby się do takiego czynu, a czasami myśli przychodzą same, prawda?
Brakowało jej ciepłego głosu Enyaliosa. Nie rozmawiali prawie wcale, a jak już to tylko wtedy, kiedy było trzeba, ale jego głos... jego głos był wtedy zimny, beznamiętny. Kiedy go słyszała, autentycznie chciało jej się płakać (zapewne po części przez hormony, ale po części przez prawdziwe emocje i świadomość tego, iż to ona sprawiła, że było, jak było). Z biegiem czasu zaczęła zauważać swoje głupie zachowanie. Cholera, zaczęła zauważać głupi impuls, za pomocą którego zniszczyła swój związek i miłość, która była między nią, a jej partnerem. Uważała, że teoria o zdradzie Enyaliosa była irracjonalna, czasami tylko miała napływ myśli "a może jednak to miało jakiś sens?", szybko się jednak karciła.
Brakowało jej go. Tak strasznie brakowało. Jego ciepła podczas chłodnych nocy, kiedy to czuła się najbardziej samotna, troskliwego spojrzenia i jego objęć, w których czuła się najbezpieczniej na świecie. I chyba w tym wszystkim najgorsza była świadomość, że to wszystko jest jej winą.
Najchętniej sama zrobiłaby pierwszy krok, zaczęła więcej się odzywać, szukać kontaktu z nim, ale powstrzymywał ją przed tym wyjątkowo silny strach przed konfrontacją. Bała się jego reakcji.
Kolejna, jedna z już naprawdę wielu samotnych nocy. Chłodne światło księżyca, przyćmione jedynie przez rzadkie chmury, wpadało do sypialni przez okno, oświetlając po części łóżko, na którym spała Laverne. A właściwie nie spała, a kręciła się z boku na bok, próbując po raz kolejny uciec w objęcia Morfeusza. Zbudziły ją nieprzyjemne, dość okrutne sny - które niemalże wywołały u niej płacz - i ból kręgosłupa, i choć się starała, nie mogła już pogrążyć się w dalszym śnie. Próbowała ułożyć się na grzbiecie, na boku, nawet i na brzuchu, choć jak do tej pory ta ostatnia pozycja okazała się najgorsza ze wszystkich. Marzyła już tylko o poranku, o pierwszych przejaśnieniach na niebie, które zwiastowałyby nadejście słońca. Czas zdawał się jednak dłużyć niemiłosiernie. W końcu, mimo łomoczącego pod żebrami serca, podniosła się ciężko z materaca i cicho zeskoczyła z łóżka, aby następnie opuścić sypialnię. Czuła niepokój, kiedy przemykała ciemnym korytarzem do salonu, zapewne za sprawą swojej wyobraźni, która tej nocy, o ironio, postanowiła zacząć działać znacznie intensywniej niż zazwyczaj.
Pokój dzienny okazał się być jaśniejszym od holu, zapewne za sprawą całkiem sporego okna, no i samica nie była już w pomieszczeniu sama, a to na pewno dodawało jej otuchy. Manewrując między meblami, ruszyła w kierunku kanapy, na której spał samiec Beta.
- Enyaliosie - mruknęła cicho, stanąwszy obok niego.
Nie zareagował. Trąciła go więc nosem w nadziei, że tym razem się ocknie. Była gotowa zrobić to po raz kolejny, nie było jednak takiej potrzeby, bowiem pies otworzył ślepia i uniósł nieznacznie głowę. Być może tej nocy miał płytki sen, a może dopiero niedawno zasnął, nad tym Laverne nie miała czasu rozmyślać.
Poczuła jak ogarnia ją stres. Kiedyś nawet nie pomyślałaby o tym, że kontakt z partnerem mógłby wywołać u niej napięcie. Los bywa jednak przewrotny, nieprawdaż?
Spuściła głowę ze skruchą i utkwiła wzrok w swoich przednich łapach, chociaż ledwo je widziała przez ciemność spowijającą dom.
- Eny... mógłbyś dzisiejszej nocy ze mną spać...? - zapytała cicho, a strach, który odczuwała, nieznacznie się nasilił.
Zapewne oboje odzwyczaili się od nocy, podczas których spoczywali obok siebie, od takich chwil minęło już trochę czasu. Najwidoczniej zmiękła pierwsza. Nie czuła się z tym jednak źle.

Enyalios?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette