Czarno-biały samiec
siedział zgarbiony pośród pozbawionych liści krzewów i obserwował zająca
kopiącego w warstwie zmrożonego śniegu. Co jakiś czas stworzenie o
jasnym ubarwieniu wtapiało się w otoczenie, co zmuszało młodego psa do
wytężenia wzroku.
Swoją
ofiarę miał na oku od dobrych kilkunastu minut, nie mógł jednak przemóc
się do ataku, czuł nieznaną mu wewnętrzną blokadę. Był niedoświadczonym
łowcą – przez większość życia jedzenie podstawiano mu pod nos. Miał po
prostu zabić coś, co się ruszało? Co prawda upolował kiedyś gołębia, ale
w tamtym momencie nie działał w pełni świadomie, pokierował nim
instynkt, który teraz jak na złość milczał.
Zniecierpliwiony
dłuższym stanem bezczynności, westchnął bezgłośnie i spiął mięśnie
gotów do jakiegokolwiek ruchu. Podniósł zad z ziemi i zaczął stawiać
ostrożne kroki, przemieszczając się na ugiętych łapach w kierunku
zająca. Ten nagle podniósł łebek i zaalarmowany zaczął rozglądać się
dookoła.
Anubis z łomoczącym w piersi sercem przystanął w półkroku. Cholerny śnieg,
warknął w myślach, poirytowany chrupotem zmarzniętego puchu i ledwo
zdążył ponownie skupić się na zwierzynie, tuż przed nim mignęła sylwetka
białego, dobrze zbudowanego psa, który dopadł do bielaka.
Śnieg pod łapami obcego splamiła krew.
Strażnik zamrugał kilkakrotnie. Koleś zwinął mu posiłek sprzed nosa. Tego się nie spodziewał. Sierść na jego karku mimowolnie się zjeżyła, a on sam popatrzył na samca spode łba.
— Miałem go na oku — oznajmił, siląc się na jak najbardziej beztroski ton głosu.
Nieznajomy
uniósł brwi i przekrzywił delikatnie głowę. Jego pysk, podobnie jak
pozbawione życia ciało zająca, zdobiła szkarłatna posoka.
— W takim razie już nie masz — odparł zdawkowo, a po chwili dorzucił: — Upolowałem go pierwszy.
Anubis wręcz czuł na sobie jego świdrujące spojrzenie, wyprostował się więc i przywołał na oblicze kpiący uśmieszek.
—
Myślę, że mnie widziałeś. A nawet jeśli nie, to mogłeś wyczuć mój
zapach — stwierdził, odpowiedziało mu jednak milczenie. — Ale nie ma co
płakać nad rozlanym mlekiem, nie? Popatrzę — wymamrotał z naciskiem na
ostatnie słowo.
Chciał,
żeby samiec poczuł się nieswojo. Nie zależało mu na samym posiłku – co
prawda żołądek dawał mu znać o sobie znać, wszak w ostateczności mógł
wybrać się do spichlerza. Polowanie miało być głównie szlifowaniem
łowieckich umiejętności, zaspokojenie własnych potrzeb było
drugoplanowe. No i chodziło o zasady, przynajmniej o te, które
mieszaniec sam sobie umyślił, innych rzadko przestrzegał.
Przysiadł
i niczym kot owinął łapy ogonem, wlepiając wzrok w obcego. Ten
zastrzygł tylko uszami, po czym schylił łeb i zaczął się posilać,
przytrzymując truchło ofiary łapą. Odrywał kawałki surowego mięsa i co
jakiś czas zdarzało mu się łypnąć na towarzysza. Dzieliło ich kilka
kroków, jednak Anubis był w stanie usłyszeć chrupot kości, które biały
pies miażdżył w szczękach, gdy już zabrakło mięsa i wnętrzności. Skończywszy
konsumpcję, nieśpiesznie oczyścił z krwi łapy i oblizał pysk.
—
Koniec teatrzyku — skwitował beznamiętnie i podniósł się z ziemi. — Na
przyszłość pamiętaj, żeby się pospieszyć. Zwierzyna nie ma wypisanego na
czole, kto się na nią czai.
Strażnik zmarszczył nos i zlustrował samca wzrokiem. Był wyższy i
lepiej zbudowany niż czarno-biały, a jego śnieżna, choć w tamtej chwili
wciąż pobrudzona krwią sierść zapewniała nieoceniony kamuflaż. Ponadto
sprawiał wrażenie dobrego łowcy.
— Och — wydusił Anubis z rzekomym zdziwieniem. — Dziękuję za przedstawienie i cenną radę, mistrzu — skomentował kąśliwie i się skrzywił.
Ulrich?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz