Wycofała się powoli i przystanęła kilka kroków od przywódcy sfory.
Wpatrywała się w niego oszołomiona, ze skulonymi uszami i
niedowierzaniem tańczącym na jej zawsze pogodnym obliczu.
– Że co, proszę? – wydusiła z siebie, a gdy popatrzył na nią w ten sposób, spode łba, z przygaszeniem w bladobłękitnych ślepiach, miała wrażenie, że zaraz pęknie jej serce.
Chciała
stąd uciec. Posłuchać swojego instynktu przetrwania, swojej natury i
uciec. Serce podeszło jej do gardła, a oddychanie zdawało się sprawiać
niecodzienną trudność. Czuła się, jakby zaraz miała odpłynąć, ale sama
nawet nie miała pojęcia gdzie.
– Kocham cię, Hebe – powtórzył spokojnie samiec, a wszelka nadzieja, którą zdawała się wcześniej dostrzegać na jego pysku, prysła.
Spuściła
głowę i wbiła wzrok w betonową posadzkę, nie wiedząc co tak naprawdę ma
mu odpowiedzieć. Nie była w stanie zagwarantować mu sceny niczym z
romantycznych powieści, gdzie bohater po wyznaniu mu miłości, bez
zawahania odpowiada "też cię kocham, od zawsze kochałem". Jej życie było
bardziej skomplikowane.
Ona była niezłamanym duchem wolności,
którego nikt nie mógł okiełznać. Zrodzona z nieobliczalnego żywiołu
ognia, nad którym nikt nie dzierżył kontroli. Z morskich niezbadanych
odmętów, których nikt nigdy nie zdołał oswoić. Niezależność była głęboko
wykuta w jej niespokojnym wnętrzu. Unikała zobowiązań i obowiązków,
gotowa w każdej chwili uciec i porzucić wszystko, co dotychczas miała,
tylko po to, aby czuć, że żyje, aby być pewną, że nikt nie odebrał jej
najcenniejszej wartości, jaką była wolność.
A on? On był Alfą. Przywódcą, i to na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za całą sforę. Musiał być przeciwieństwem Hebe –
opanowany, skupiony i gotów do poświęceń na rzecz innych.
Przewodnictwo, którym był spętany, w oczach suczki było niczym innym,
jak mosiężną kulą u łapy, kratami więzienia.
Potrzebował
partnerki u boku, która dałaby mu oparcie i poczucie równowagi.
Potomków. A Hebe dobrze wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie mu tego
zapewnić, bo takie życie byłoby spełnieniem jej najgorszych koszmarów.
Czuła się jak owca zagoniona przez wilki w kozi róg. Tylko cudem powstrzymywała własne mięśnie przed zerwaniem się do ucieczki.
Nawet
nie zauważyła, kiedy ten cholerny mieszaniec o śnieżnobiałej sierści i
olśniewającym uśmiechu wkradł się do jej serca. A może celowo nie
chciała tego spostrzec?
Nie chciała się zakochiwać, nie chciała
oddawać swojego serca komuś innemu, miało należeć tylko do niej samej. A
tym bardziej nie chciała powierzać go Alfie.
– Ja... Jesteś dla mnie w cholerę ważny, Mojito – podjęła, a jej umysł sprawiał wrażenie upojonego. Sama nie wiedziała, jak ma ująć w słowa wszystko, co czuła. –
Ale boję się, że cię zranię. Że nie będę umiała kochać cię, tak jak ty
kochasz mnie. Dla mnie... Dla mnie miłość ma inne znaczenie niż dla
większości – ugryzła się w język, zanim wiązanka wulgaryzmów opuściła jej pysk.
Miała ochotę krzyczeć, kląć, płakać. Wszystko na raz.
– Mojito, popatrz – kontynuowała i już nawet nie starała się tuszować rozpaczy pobrzmiewającej w jej głosie. – Fakt, że chcę się stąd wyrwać i zobaczyć świat i doświadczać życia na skórze i żeglować po oceanach i po prostu być wolną – mówiła na jednym wdechu – sprawia ci ból. Bo nie możesz tego robić ze mną. Ale ja... – czuła jak słone łzy zbierają się w jej oczach. –
Ja nie mogę inaczej. Ty cierpisz, bo nie możesz uciec razem ze mną, a
ja cierpiałabym, gdybym miała zostać twoją partnerką. Życie Alfy byłaby
dla mnie jedną z najgorszych kar w życiu. To by mnie złamało... nie
byłabym już Hebe, którą znasz, Mo. Byłabym jej wrakiem – czuła jak jej ciało zaczynają przechodzić dreszcze. – Cholera. Nie chcę cię stracić. Chciałabym, żebyśmy byli kochankami rodem z romansów, ale twoje życie by mnie zniszczyło. Potrzebuję wolności. Ją kocham ponad wszystko.
Mojito?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz