Kiedy się ocknęła, słońce wisiało już na niebie. Nie pamiętała
momentu w którym zasnęła ani zbyt wielu detali zeszłego wieczora. Jej
głowa pulsowała bólem, podobnie jak płuca i kilka innych miejsc na
ciele. Zaklęła, gdy spróbowała się podnieść, a umysł gwałtownie
przywrócony został do rzeczywistości. Rozejrzała się dookoła. Wnętrze
było przytulne i ciepłe, wypełnione słodką wonią wanilii połączonej z
nutą... Pomarańczy? Dobrze znała ten zapach. Tropikalny akcent pośród
mroźnego pustkowia zdawał się być nieomal kojący. Powoli zmusiła się do
zmiany pozycji na siedzącą, ignorując rwący ból w okolicy żeber. Dom
wydawał się być pusty, gospodyni najwyraźniej wyszła. Wzrok młodej
żeglarki spoczął jednak na pozostawionym przed nią posiłku
przygotowanym, jak postanowiła sądzić, specjalnie dla niej. Ścisk w
żołądku przypominający o dojmującym głodzie domagał się pierwszeństwa,
toteż zanim zaczęła się zastanawiać nad całą resztą, zabrała się do
jedzenia.
Oblizała usta. Posilona odzyskała nieco sił i pełnej przytomności.
Przemogła się, opierając wreszcie ciężar obolałego ciała na wszystkich
czterech łapach. Starała się ocenić swój stan. Parę mocniejszych
siniaków, potencjalnie połamane kilka żeber, zapewne jakieś
odmrożenia... Lepiej, niż się spodziewała. Mogłaby wręcz zgodnie z
prawdą rzec, że bywało gorzej, zaś zważywszy na okoliczności w których
nabawiła się owych urazów zdawały się one śmiesznie małe. Równie dobrze
mogłaby teraz spoczywać gdzieś na dnie oceanu, targana niespokojnymi
prądami i powoli obskubywana z tożsamości przez mięsożerne ryby.
Nieświadomie zadrżała na tę myśl.
Na sztywnych łapach podeszła do okna. Oślepiło ją światło - zarówno
płynące bezpośrednio ze słońca, jak i spoczywające na ziemi, skrzące się
pośród śnieżnych kryształków. Świat skąpany był w bieli, jakiej nigdy
dotąd nie widziała. Gdzieś w głębi jej ciekawskiej duszy zadrżała
wyrywna iskierka, która już po chwili płonęła żywym ogniem. Obserwowała z
zapartym tchem rozciągający się za oknem krajobraz - obsypane białym
puchem wzniesienia, zatokę fiordu skrzącą się w promieniach słońca, fale
miarowo uderzające o brzeg, sunące na niebie chmury i okalający całość
błękit nieba. Jakkolwiek obce i nieprzyjazne nie byłyby dla niej
tutejsze warunki, nie zdołała opanować podziwu. Jedynie natura potrafiła
łączyć w sobie piękno oraz grozę, choć w tej scenerii zdawało się, że
świat zaklęty został w baśni.
Z rozmyślań wyrwało ją ciche skrzypnięcie, odgłos otwieranych drzwi.
Odwróciła pysk w tamtą stronę, napotykając wzrokiem dwie psie sylwetki -
znajomą już gospodynię domostwa oraz obcego, starszego samca.
— Obudziłaś się — stwierdziła nowo przybyła samica, z nutą konsternacji
spoglądając na swego gościa. Zaraz jednak odchrząknęła. — To Ezechiel,
lekarz. Obejrzy cię i opatrzy ewentualne urazy.
Medyk skinął na potwierdzenie pyskiem. Krótka wymiana uprzejmości zdała
się ledwie mignięciem, zanim zabrał się do pracy. Jego diagnoza nie
odbiegała szczególnie od podejrzeń żeglarki - dwa złamane żebra, kolejne
lekko pęknięte, parę dotkliwych siniaków, wymagająca szycia rana na
barku której istnienia nawet nie zarejestrowała i nadwyrężone płuca,
które jednak miały samoistnie się zregenerować. Mroźne powietrze raczej nie będzie sprzyjać temu procesowi. Przynajmniej jest czyste.
Milczała,
przez cały proces szycia zszywania urazu, uparcie zaciskając zęby, by
ignorować nieprzyjemne uczucie. Czuła jednak na sobie spojrzenie równie
cichej gospodyni, toteż pragnąc zająć czymś myśli, skierowała na nią
wzrok. Tamta, z łatwością wychwytując subtelną zachętę do rozmowy,
przechyliła lekko pysk.
— Jak właściwie tu trafiłaś? — zapytała.
— Przypłynęłam — odparła Zina. Chciała wzruszyć ramionami, jednak
przypomniała sobie o właśnie leczonej ranie na barku i zrezygnowała z
owego gestu. — Chciałam zwiedzić południowo-zachodnie wybrzeża Norwegii,
ale trafiłam na silne prądy i przy okazji wplątałam się w jakiś sztorm,
który zatopił mój statek. I mnie nieomal również. Zgaduję, że wywiało
mnie na północ?
Jej rozmówczyni przytaknęła.
— Północne Krańce — przypomniała. — Tak nazywa się to stado. Znajduje
się... Cóż, na północnych krańcach Norwegii, jak łatwo się domyślić.
— No tak... Czyli czeka mnie niezła przeprawa — westchnęła. — No nic,
zawsze to więcej świata do zwiedzenia. Jak tylko będę w stanie porządnie
ustać na łapach, znajdę jakiś prom i wrócę na południe — dodała jakby sama do siebie.
— To nie będzie najłatwiejsze. Tu zima trwa znacznie dłużej i wygląda
na to, że nie zamierza jeszcze odpuścić. Ciężko stąd dostać się do
porządnego portu w takich warunkach, chyba, że dołączyłoby się do
jakichś podróżujących ludzi. W dodatku przez oblodzone wody przybrzeżne
większe statki rzadko kursują... — wyjaśniła druga samica. Zinie zdawało
się, że na moment skuliła nieznacznie uszy.
— Poważnie? Kiedy mrozy odpuszczą?
— Zapewne za kilka tygodni — przyznała gospodyni, kręcąc głową.
— Kurwa — mruknęła pod nosem i na tym zakończyła swoją wypowiedź.
Kilka
tygodni? Cudownie. Z drugiej strony... Trzeba przyznać, to miejsce było
piękne. I niezwykle ciekawe. Jeśli zaś chciała poszerzać swoje
horyzonty, musiała mierzyć się również z niedogodnościami. Kto wie, może jeszcze
zakocha się w tej chłodnej bieli?
Hebe?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz