Od Ziny CD. Hebe

     Kiedy się ocknęła, słońce wisiało już na niebie. Nie pamiętała momentu w którym zasnęła ani zbyt wielu detali zeszłego wieczora. Jej głowa pulsowała bólem, podobnie jak płuca i kilka innych miejsc na ciele. Zaklęła, gdy spróbowała się podnieść, a umysł gwałtownie przywrócony został do rzeczywistości. Rozejrzała się dookoła. Wnętrze było przytulne i ciepłe, wypełnione słodką wonią wanilii połączonej z nutą... Pomarańczy? Dobrze znała ten zapach. Tropikalny akcent pośród mroźnego pustkowia zdawał się być nieomal kojący. Powoli zmusiła się do zmiany pozycji na siedzącą, ignorując rwący ból w okolicy żeber. Dom wydawał się być pusty, gospodyni najwyraźniej wyszła. Wzrok młodej żeglarki spoczął jednak na pozostawionym przed nią posiłku przygotowanym, jak postanowiła sądzić, specjalnie dla niej. Ścisk w żołądku przypominający o dojmującym głodzie domagał się pierwszeństwa, toteż zanim zaczęła się zastanawiać nad całą resztą, zabrała się do jedzenia. 
     Oblizała usta. Posilona odzyskała nieco sił i pełnej przytomności. Przemogła się, opierając wreszcie ciężar obolałego ciała na wszystkich czterech łapach. Starała się ocenić swój stan. Parę mocniejszych siniaków, potencjalnie połamane kilka żeber, zapewne jakieś odmrożenia... Lepiej, niż się spodziewała. Mogłaby wręcz zgodnie z prawdą rzec, że bywało gorzej, zaś zważywszy na okoliczności w których nabawiła się owych urazów zdawały się one śmiesznie małe. Równie dobrze mogłaby teraz spoczywać gdzieś na dnie oceanu, targana niespokojnymi prądami i powoli obskubywana z tożsamości przez mięsożerne ryby. Nieświadomie zadrżała na tę myśl. 
     Na sztywnych łapach podeszła do okna. Oślepiło ją światło - zarówno płynące bezpośrednio ze słońca, jak i spoczywające na ziemi, skrzące się pośród śnieżnych kryształków. Świat skąpany był w bieli, jakiej nigdy dotąd nie widziała. Gdzieś w głębi jej ciekawskiej duszy zadrżała wyrywna iskierka, która już po chwili płonęła żywym ogniem. Obserwowała z zapartym tchem rozciągający się za oknem krajobraz - obsypane białym puchem wzniesienia, zatokę fiordu skrzącą się w promieniach słońca, fale miarowo uderzające o brzeg, sunące na niebie chmury i okalający całość błękit nieba. Jakkolwiek obce i nieprzyjazne nie byłyby dla niej tutejsze warunki, nie zdołała opanować podziwu. Jedynie natura potrafiła łączyć w sobie piękno oraz grozę, choć w tej scenerii zdawało się, że świat zaklęty został w baśni. 
     Z rozmyślań wyrwało ją ciche skrzypnięcie, odgłos otwieranych drzwi. Odwróciła pysk w tamtą stronę, napotykając wzrokiem dwie psie sylwetki - znajomą już gospodynię domostwa oraz obcego, starszego samca. 
     — Obudziłaś się — stwierdziła nowo przybyła samica, z nutą konsternacji spoglądając na swego gościa. Zaraz jednak odchrząknęła. — To Ezechiel, lekarz. Obejrzy cię i opatrzy ewentualne urazy. 
     Medyk skinął na potwierdzenie pyskiem. Krótka wymiana uprzejmości zdała się ledwie mignięciem, zanim zabrał się do pracy. Jego diagnoza nie odbiegała szczególnie od podejrzeń żeglarki - dwa złamane żebra, kolejne lekko pęknięte, parę dotkliwych siniaków, wymagająca szycia rana na barku której istnienia nawet nie zarejestrowała i nadwyrężone płuca, które jednak miały samoistnie się zregenerować. Mroźne powietrze raczej nie będzie sprzyjać temu procesowi. Przynajmniej jest czyste. 
     Milczała, przez cały proces szycia zszywania urazu, uparcie zaciskając zęby, by ignorować nieprzyjemne uczucie. Czuła jednak na sobie spojrzenie równie cichej gospodyni, toteż pragnąc zająć czymś myśli, skierowała na nią wzrok. Tamta, z łatwością wychwytując subtelną zachętę do rozmowy, przechyliła lekko pysk.
     — Jak właściwie tu trafiłaś? — zapytała. 
     — Przypłynęłam — odparła Zina. Chciała wzruszyć ramionami, jednak przypomniała sobie o właśnie leczonej ranie na barku i zrezygnowała z owego gestu. — Chciałam zwiedzić południowo-zachodnie wybrzeża Norwegii, ale trafiłam na silne prądy i przy okazji wplątałam się w jakiś sztorm, który zatopił mój statek. I mnie nieomal również. Zgaduję, że wywiało mnie na północ?
Jej rozmówczyni przytaknęła.
     — Północne Krańce — przypomniała. — Tak nazywa się to stado. Znajduje się... Cóż, na północnych krańcach Norwegii, jak łatwo się domyślić. 
     — No tak... Czyli czeka mnie niezła przeprawa — westchnęła. — No nic, zawsze to więcej świata do zwiedzenia. Jak tylko będę w stanie porządnie ustać na łapach, znajdę jakiś prom i wrócę na południe — dodała jakby sama do siebie.
     — To nie będzie najłatwiejsze. Tu zima trwa znacznie dłużej i wygląda na to, że nie zamierza jeszcze odpuścić. Ciężko stąd dostać się do porządnego portu w takich warunkach, chyba, że dołączyłoby się do jakichś podróżujących ludzi. W dodatku przez oblodzone wody przybrzeżne większe statki rzadko kursują... — wyjaśniła druga samica. Zinie zdawało się, że na moment skuliła nieznacznie uszy. 
     — Poważnie? Kiedy mrozy odpuszczą? 
     — Zapewne za kilka tygodni — przyznała gospodyni, kręcąc głową. 
     — Kurwa — mruknęła pod nosem i na tym zakończyła swoją wypowiedź.
Kilka tygodni? Cudownie. Z drugiej strony... Trzeba przyznać, to miejsce było piękne. I niezwykle ciekawe. Jeśli zaś chciała poszerzać swoje horyzonty, musiała mierzyć się również z niedogodnościami. Kto wie, może jeszcze zakocha się w tej chłodnej bieli?
 
Hebe?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette