Od Earla CD. Koemedagg

      — Nie mogłam opuścić tak zachwalanego wschodu słońca — mruknęła łagodnie suczka.
    Spojrzał na nią i machnął z zadowoleniem ogonem, a kącik jego pyska delikatnie drgnął ku górze.
    Przyszła, rozwiewając jego wszelkie wątpliwości.
    — A więc cieszę się, że jesteś — przyznał zdawkowo i skupił się na firmamentach, opadając lekko na ziemię do pozycji leżącej.
    Słońce powoli wychyliło się zza horyzontu, muskając świat pomarańczowym blaskiem. Niebo przybrało najróżniejsze barwy począwszy od oranżowego, przez blady róż, aż wreszcie kończąc na granatowych pozostałościach nocy. Morze natomiast wyglądało jakby płonęło żywym ogniem.
    Samiec Gamma ponownie popatrzył na towarzyszkę, jednak tym razem na dłużej. Wpatrywała się w zachwycający spektakl narodzin słońca. Earlowi zdawało się, że dostrzega na jej obliczu oczarowanie.
    Ciepłe światło muskało ją swymi promieniami, a delikatny podmuch wiatru niosący za sobą morską bryzę rozwiewał jej sierść. Biały mógł założyć się, że gdyby zrodzona z morskiej piany Afrodyta była psem, to wyglądałaby właśnie jak Koemedagg, zwłaszcza w tej scenerii. O dwubarwnych ślepiach i białej sierści przeplatanej różnymi odcieniami brązu.
    Prychnął pod nosem na samego siebie i ponownie skupił się na nieboskłonach. Pomarańcz złagodniał, a władzę przejął jasny róż przechodzący w błękit.
    — Earl?! — usłyszał nagle zdesperowany głos za sobą.
    Jego mięśnie machinalnie się spięły i zerwał się ze skalistej powierzchni, odwróciwszy głowę za siebie. Dostrzegł łowczynię, Hebe, która stała przed wejściem do szpitala. Pod jej łapami leżał niezidentyfikowany ciemny kształt.
    Wraz z Koemedagg wymienili zdezorientowane spojrzenia, po czym oboje pospieszyli w jej kierunku.
    Przyniesionym przez Hebe obiektem okazała się wydra, której drobne ciało zdobiły krwawe ślady ugryzień. Samiec zmarszczył brwi, ale o nic nie pytając, chwycił nieprzytomne stworzenie niczym szczenię i wszedł do budynku.
    Suki ruszyły za nim.
    — Co się stało? — zapytała Koemedagg i popatrzyła na widocznie zmartwioną towarzyszkę.
    — Byłam na polowaniu i znalazłam ją w już takim stanie. Wydaje mi się, że pogryzł ją lis, może pies. To Victoria, proszę, nie pozwólcie jej umrzeć — wydusiła rozpaczliwie.
    — Spokojnie, zajmiemy się nią — zapewniła pielęgniarka. — Zostań tutaj.
    Weszła do jednego z pomieszczeń za Earlem, który ułożył wydrę na kocach.
    — Cholera — mruknął pod nosem. — Rzeczywiście widać tutaj ślady zębów. Koemedagg, przemyję jej rany wodą, a ty poszukaj maści z nagietku, okej? — podniósł się i nie czekając na odpowiedź, złapał w zęby drewnianą miskę wypełnioną krystaliczną cieczą, a suczka w międzyczasie opuściła gabinet.
    Polał obficie okaleczenia Victorii, starając się wypłukać z nich pył i zakrzepniętą już krew, po czym do najgłębszych ran przycisnął świeży kawałek materiału, aby powstrzymać sowite krwawienie.
    Wiedział, że stworzenie, które stara się uratować, jest ważne dla części sfory.

Koemedagg?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette