Zeskoczyła
z powalonego konaru drzewa, na który chwilę wcześniej się wspięła, aby móc dotrzeć
na wybrzeże, i wylądowała miękko na piaszczystej powierzchni pochłaniającej jej
łapy. Z niedowierzaniem wpatrywała się w spokojną powierzchnię łagodnych wód.
Jeszcze poprzedniej nocy siedziała schowana wśród linii drzew na skraju plaży i
obserwowała wzburzone sztormowe morze, podczas gdy niosący deszcz, północny
wiatr smagał bezlitośnie jej skórę. Pierwszy raz miała okazję podziwiać
nadmorski huragan, choć z początku wcale tego nie zamierzała – długo przewracała
się z boku na bok, nie mogąc zasnąć, aż w pewnym momencie, mimo panującej na zewnątrz
ulewy, poczuła niezrozumiałą potrzebę udania się na plażę. Posłuchała serca,
które ją tam poprowadziło i z dziwnym uczuciem spokoju obserwowała miotający
falami żywioł.
Ruszyła niespiesznie wzdłuż
wybrzeża, pozwoliwszy, aby języki chłodnej wody obmywały jej łapy. Zrelaksowana
napawała się chwilą, aż w pewnym momencie dostrzegła w oddali ciemny kształt,
wyrzucony na brzeg przez morze. Nie była w stanie stwierdzić, czym był – w pierwszej
chwili uznała, że to jedynie fragment drzewa. Ciekawość nie dała jednak za
wygraną i suczka kłusem ruszyła w kierunku niezidentyfikowanego obiektu, aby
dowiedzieć się, czymże był.
Może to kawałek jakiegoś wraku? Skrzynia ze skarbami? Na myśl
przychodziły jej coraz to nowsze pomysły.
Już raz udało jej się znaleźć kuferek z klejnotami. Pamiętała tę wyprawę z
Vesper, jakby miała miejsce wczoraj i niezmiennie od trzech lat nosiła na szyi
szafir, który wtedy znalazła. Szafir, w którym, jak to określała, zamknięte były
skradzione otchłanie oceanu i nocne nieboskłony. A ona była ich panią,
jakkolwiek niezabawnie mogłoby to brzmieć.
Zmrużyła bursztynowe ślepia, aby lepiej przyjrzeć się przedmiotowi, do którego zmierzała
i nagle zwolniła, kładąc po sobie uszy. To nie był przedmiot. Żadne drzewo czy
skrzynia przypuszczalnych skarbów. To było ciało, nawet nieludzkie, a psie.
Osłupiała zbliżyła się do, jak zdołała
określić, suczki o drobnej budowie, zastanawiając się, czy ta jeszcze żyje, czy
może ma już do czynienia z trupem. Odpowiedź szybko nasunęła się sama, gdy
nieznajoma podniosła się z ziemi i uniosła głowę. Córka Enyaliosa i Laverne
odetchnęła ze swego rodzaju ulgą i nachyliła się nad samicą.
O matulu.
– Hej, hej – mruknęła łagodnie. – Jestem Hebe. Znalazłaś się właśnie na
północnych wybrzeżach norweskich wód – mówiła powoli, nie mając pojęcia, czy
obca jej suka jest na tyle świadoma, aby ją zrozumieć. – Pozwól, że ci pomogę. Dasz
radę iść?
Miała wrażenie, że po pysku nieznajomej przebiegł cień wątpliwości, po chwili
jednak ta skinęła głową i dźwignęła się na drżące łapy. Hebe w mgnieniu oka przylgnęła
do jej prawego boku i zerknąwszy na ściemniające się niebo, uznała, że zaraz zapadnie
zmrok. Ten fragment wybrzeża był za daleko od szpitala, zwłaszcza dla mokrej i wyziębionej,
co czuła po ich stykających się bokach, suczki, toteż szybko zdecydowała, że
zabierze ją do własnego domu, aby w pierwszej kolejności mogła się ona zagrzać.
Stamtąd ewentualnie wezwie pomoc, chociażby własną matkę, która była niegdyś
lekarką.
Zina?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz