Przymykała ślepia raz po raz, kiedy jej język ponownie spotykał się z maleńkim ciałkiem narodzonego szczenięcia. Robiła to czule i delikatnie, nie chciała go w jakiś sposób uszkodzić. Zależało jej na tym, aby Cyklamen odczuwał przy niej spokój i bezpieczeństwo. Maleństwo cichutko pisnęło, zatapiając pyszczek w futrze rodzicielki. Davonnę niezwykle rozczulił ten widok.
Nie mogła doczekać się wspólnie spędzonych chwil z synkiem. Obiecała sobie, że w przyszłości nauczy go podstaw medycyny, żeby mógł w razie potrzeby udzielić pomocy sobie i drugiej osobie.
Po chwili spostrzegła, że drzwi od jej sali uchyliły się, by zaraz mogła ujrzeć biały łeb przywódcy stada. Davonna posłała w jego stronę uśmiech, chcąc dodać mu większej pewności. W duchu cieszyła się na widok Mojito.
— Maerose powiedziała, że... — wszedł z zawahaniem do środka, nie dokańczając swej wypowiedzi, gdyż wbił oczęta w malutkie szczenię, które cichutko pochrapywało.
— Zobacz — rzekła rozradowana, zachowując ściszony ton głosu, aby nie zbudzić szczeniaka. — To twój synek — dodała, przenosząc wzrok na maleństwo. W jej ślepiach wyraźnie tańczyły iskierki szczęścia i troski.
Gestem łba zachęciła ojca swojego dziecka, aby podszedł bliżej i przyjrzał się Cyklamenowi. Pies zrozumiał jej znak, gdyż zbliżył się do łóżka, na którym leżała matka z dzieckiem.
— Jak ma na imię? Wymyśliłaś już jakieś? — zapytał po dłuższej ciszy, nadal patrząc się na szczenię.
— Cyklamen — odparła, dumna ze swojego pomysłu. — Podoba ci się? Jeżeli nie, możemy pomyśleć nad innym. W końcu ty też powinieneś o nim decydować — dodała wesoło.
Mojito?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz