Od Davonny CD. Mojito

  Wracała do domu z krążącymi łzami w ślepiach. Oddałaby chyba wszystko, żeby ten świat, właśnie tego dnia się skończył.
  Wparowała tylko do szpitala, żeby wziąć natychmiastowe zwolnienie.  Próbowała przy tym brzmieć normalnie.
Na szczęście spotkała się ze zgodą i nie była wypytywana o więcej szczegółów.   Mogła od razu udać się do siebie, ściągając maskę obojętności i beztroski. Naprawdę potrzebowała czasu spędzonego sam na sam ze swoim własnym rozżaleniem.
  Będąc w chatce, od razu rzuciła się na łóżko, zatapiając pysk w miękkiej poduszczę, która wsiąkała coraz to nowsze łzy. Krzyczała w nią, żeby stłumić tak głośny dźwięk. Była roztrzęsiona, jej oddech niewątpliwie drżał.
  Wydarzenia z tamtej nocy wpłynęły na Davonnę bardzo negatywnie. Czuła, że nie pozbiera się tak prędko, że będzie musiała przedłużyć swą niedyspozycję do pracy.
  Było jej tak strasznie wstyd. Tak bardzo bała się, że to wszystko wyjdzie na jaw. Martwiła się o to, jakie problemy mogłyby z tego wyniknąć, ale próbowała nawet nie dopuszczać do siebie takiej ewentualności.
  Chciała ukryć się przed całym światem, rozpłynąć w powietrzu, aby nie przeżywać tego, co planował dla niej los. Czuła się tak słabo.
  I wtedy całą tę gorycz przerwał dźwięk pukania do drzwi jej chatki. Zebrała się, aby otworzyć, lecz po chwili żałowała, że nie zdecydowała się do udawania, że nie ma jej w domu.
  Zobaczyła Mojito, którego towarzystwa w tym momencie akurat najmniej potrzebowała i był dla niej widokiem wręcz niepożądanym. Chciała zamknąć drzwi z powrotem, ale on jej nie pozwolił.
— Davonna... — zaczął, a ona miała spuszczony wzrok. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy po tym wszystkim.— Będziesz musiała się przebadać. — wycedził przez zęby. — Teraz jeszcze za wcześnie, ale muszę wiedzieć... Oboje musimy.
  Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała, że za jakiś czas będzie musiała podjąć takie kroki. Myśl o nowym czynniku jej stresu sprawiała, że czuła goszczącą w jej gardle gorycz.
— Wiem — westchnęła cichutko, wciąż nie mając odwagi na niego spojrzeć.
— Tak strasznie się boję... — dodała niemal niesłyszalnie.
  Marzyła o szczeniętach, owszem. Jednak w takiej sytuacji towarzyszyły jej tylko obawy i nadzieje, że nie zajdzie w ciążę. Dodatkowo ewentualni potomkowie wtedy należeliby do dzieci Mojito, co owe niechęci tylko w niej potęgowało. Nie chciała, by jego reputacja uległa pogorszeniu.
— Ja też się boję — usłyszała, ale nawet teraz uparcie swój wzrok wbijała w ziemię.
  Nie odpowiadała. Nie miała siły odpowiedzieć.
— Czy mógłbyś mnie teraz zostawić samą? Proszę...— przerwała męczącą ciszę. Jej głos brzmiał, jakby co najmniej miała dostać w pysk po tej prośbie.
  Nie chciała dalej rozmawiać, nie było właściwie o czym, a wymienianie się własnymi obawami i wątpliwościami mogło tylko zatopić tę sytuację w jeszcze większe bagno.
— Tak... jak chcesz — Mojito westchnął.
Gdy samiec odwrócił się tyłem, suka odważyła się na niego podnieść wzrok.

  Nadszedł ten dzień. Dzień, którego Davonna bezskutecznie starała się uniknąć. To on miał przynieść albo ulgę, albo dalszy ciąg trosk.
Suka nie poinformowała Mojito, że to właśnie tego dnia zamierzała wykonać badania. Uznała, że lepiej będzie, jeśli zrobi to po cichu. W końcu czy by to nie wyglądało dziwnie, gdyby udała się do szpitala wraz z nim? Już widziała te wścibskie spojrzenia, jakimi zostaliby obdarzeni, a właśnie tego próbowała uniknąć.
  Diagnozę postanowiła również wykonać sama. Najzwyczajniej w świecie bała się powiedzieć komuś innemu o swoich podejrzeniach.  Dlatego, kiedy zyskała trochę wolnego, przystąpiła do owej czynności.
  Trwało to o wiele dłużej, ale dzięki determinacji Davonny udało się przeprowadzić badanie do końca. Musiała już tylko powiedzieć o tym samcu Alfa, a to było o wiele cięższe zadanie.
  Podczas drogi do domostwa białego samca, lekarce towarzyszyły mieszane uczucia. Czas jakby zaczął wolno płynąć, a ona stawała się coraz bardziej rozbita. Przy końcu wędrówki była już niemalże na skraju omdlenia.
  Niepewnie zapukała do drzwi, w których po chwili zjawił się Mojito, który najwyraźniej nie spodziewał się czarnej. Na jego widok Davonna poczuła gule w gardle. Nie pozwoliła jej jednak odebrać swego głosu.
— Jesteś sam? — zapytała, mając na myśli oczywiście majordomusa białego psa. Nie chciała, aby ktokolwiek ich usłyszał.
— Tak — Mojito skinął łbem, spoglądając na sukę niepewnie. Z pyska samicy uwolniło się westchnienie.
— Tak strasznie cię przepraszam — do jej oczu napłynęły łzy.
— Chyba nie... — przerwał zaniepokojony samiec.
— Zrobiłam te badania — pokręciła bezsilnie głową. — Ja... jestem w ciąży, chociaż chciałabym uwierzyć, że to nieprawda — zaszlochała, patrząc się na mocno zszokowanego psa.
— Nie chciałam, żeby to tak się skończyło. Przepraszam....— coraz bardziej popadała w rozpacz.

Mojito?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette