— Mam nadzieję, że to nie śnieżyca. Są tu
niestety stosunkowo częste — zauważyła Laverne w którymś, bliżej
nieokreślonym momencie ich wędrówki.
Wszędzie
dookoła było biało. Białe były zaspy leżące na ziemi, białe były płatki
wściekle wirujące wokół nich i bijące ich po oczach, bieli byli oni
sami, przysypani już śniegiem od łap do głów. Enyalios nie wiedział, jak
długo już tak szli. Tematy na rozmowy jednak zdawały się w ogóle nie
topnieć, przeżyli razem tyle lat, że mieli mnóstwo historii do
przypomnienia sobie, zarówno tych szczęśliwych, jak i tych smutnych czy
strasznych. Zaletą był również fakt, że nie tylko należeli do ciekawej
społeczności, lecz również mieszkali niedaleko równie ciekawego miasta,
dlatego też, gdy nie wiedzieli już, co mogą powiedzieć o sobie samych,
rozmawiali o innych.
— Tak, to
prawda — westchnął samiec, sam nie wiedząc, czy ze względu na widmo
grożącej im zamieci, czy po prostu przez to, że coraz bardziej brakowało
mu już tchu. — Starzejemy się, co? — sapnął, gdy pokonali kolejne
kilkanaście kroków. — Kondycja już nie ta — roześmiał się cicho.
— Nie wiem, o czym mówisz, to ty tu jesteś starszy — prychnęła Laverne, lecz sama wyraźnie również traciła siły.
— Już niedaleko, czuję to w kościach — uśmiechnął się delikatnie.
— Kiedy to zrobiła się z ciebie taka wyrocznia? — odpowiedziała mu ukochana. Tym razem zaśmiali się oboje.
Wiatr
jedynie przybierał na sile. Zawodził jak wilk czy niezwykle smutny
pies, być może przewidując to, co miało za jego sprawą wydarzyć się
jeszcze tego samego dnia. Płatki śniegu zamieniły się w całe jego
bryłki, posklejany puch uderzał w nich ze wszystkich stron. Co chwila
musieli przystawać, by otrzeć posklejane nim oczy.
— Może zatrzymamy się i przeczekamy tę zawieję? — zaproponowała w pewnym momencie Lav.
— Jeszcze trochę. Niedługo go znajdziemy, mówię ci! — odpowiedział jej Eny, praktycznie musząc już przekrzykiwać wiatr.
Być
może gdyby nie te klapki na jego oczach, ślepa chęć dotarcia do celu,
przedłużenia sobie życia o kolejny rok, wszystko potoczyłoby się
inaczej. Może gdyby ona wykazała się w tej chwili większym uporem,
oświadczyła, że nie ma zamiaru iść dalej i chce znaleźć schronienie, on
posłuchałby jej i — znowu — ich los potoczyłby się inaczej. Oni jednak
zamilkli i dalej brnęli przez zaspy, bok przyciśnięty do boku w próbie
odnalezienia w tych warunkach choć odrobiny ciepła.
Pierwsza
potknęła się Laverne. Podniesienie się zajęło jej kilka dobrych chwil,
podczas których jej partner przez chwilę był gotów paść obok niej i dać
się przesypać, licząc, że tak dotrwają do końca śnieżycy. On sam upadł
niedługo później po tym, jak jej udało się podnieść. Za trzecim razem
upadli już oboje, on przewrócił się na nią, a potem wylądowali pyskami w
jednej z wielu zasp.
Po tym, jak Chrystus upadł po raz trzeci, pozostawało już jedynie ukrzyżowanie go.
Zapadł
już zmierzch. Wokoło nie widać było już nic oprócz bieli. Enyalios
przeczołgał się do swojej partnerki i postarał się otulić ją, ogrzać
swoim ciałem.
— Co ty robisz? Musimy iść dalej. Sam mówiłeś, że to już niedaleko — zaprotestowała Laverne słabym głosem.
— Nie damy rady. Musimy to przeczekać, potem ruszymy w dalszą drogę — mruknął, próbując stłumić łzy.
—
Tak, masz rację — szepnęła emerytowana suka Beta prosto do ucha swojego
ukochanego. — Rano powinno być już lepiej. Na śniadanie zjemy ten
kawałek mięsa, który został nam w torbie, znajdziemy lisa, a do domu, z
miksturą, wrócimy jeszcze przed obiadem — mruczała, a Eny nie był
pewien, czy próbuje okłamać w ten sposób jego, czy samą siebie.
— Dobranoc, Laverne. Kocham cię — odparł jedynie, jak czynił każdej nocy już od kilku lat. Załamał mu się głos.
—
Też cię kocham. Dobranoc — odpowiedziała samica, a na swoim futrze jej
partner poczuł jej łzę. Nie minęła chyba nawet sekunda, a ona już
zamarzła.
Po chwili ogarnęła go ciemność.
Tym,
co zobaczył jako następne, była ona. Wyłoniła się z ciemności i
uśmiechnęła się do niego smutno, najwyraźniej w pełni zrozumiawszy już,
co się wydarzyło. Na jej sierści nie było już tego przeklętego białego
puchu, zamiast tego cała jednak jaśniała. Gdy go przytuliła, czuł ją nie
tylko fizycznie.
Odsunęli się od
siebie i zobaczył łąkę, piękną ukwieconą łąkę, którą pamiętał tak dobrze
ze swoich szczenięcych lat. To w takim miejscu się poznali. To tu mieli
razem spędzić wieczność.
Wątek zakończony, Laverne i Enyalios umierają
Moje serducho——
OdpowiedzUsuń