Od Hebe CD. Ziny

       Zamrugała kilkakrotnie, wpatrując się w samicę, aż wreszcie skinęła głową.
    – Nie ma sprawy – mruknęła i posłała jej efemeryczny uśmiech.  – Odpoczywaj. Jutro sprowadzę jakiegoś medyka, żeby cię obejrzał – rzuciła jeszcze, zerkając za siebie, gdy opuszczała próg salonu w celu przejrzenia zapasów jedzenia (zawsze istniała szansa, że musiałaby udać się na polowanie) i przygotowania ewentualnego posiłku.
Gdy wróciła do głównego pomieszczenia chatki z zamiarem zapytania nieznajomej, czy miałaby ochotę na kolację, zastała ją śpiącą. Najwyraźniej wycieńczenie organizmu wygrało.
Hebe ostrożnie zdmuchnęła porozstawiane w salonie świece, a jedynym źródłem światła pozostał kominek, rzucający ciepłą łunę blasku na śpiącą sukę. Córka Enyaliosa i Laverne obrzuciła ją ostatnim spojrzeniem, po czym udała się do swojej sypialni, aby zaczerpnąć należytego odpoczynku. Niecodziennie ratuje się wyrzuconą przez morskie fale nieznajomą, prawda?


    Przewracała się w łóżku z boku na bok, a w błogie objęcia Morfeusza odpłynęła stosunkowo późno, nie przeszkodziło jej to jednak we wstaniu wraz z ognistym słońcem.
Zorientowała się, czy płowa samica wciąż śpi, a gdy stwierdziła, że rzeczywiście nadal pogrążona była w odległych krainach, przygotowała jej śniadanie z pozostałości dorodnej sarny i zostawiła posiłek na salonowym stoliku z konaru drzewa. Sama natomiast ruszyła w kierunku szpitala, mając nadzieję, że mimo dość wczesnej pory uda jej się złapać któregoś z lekarzy.
Po drodze zdołała wytropić leminga, którego już chwilę później pozbawiła życia, choć jej łowy przez moment stały pod znakiem zapytania, bowiem gryzoń był bliski schowania się w norze. Desperacko walczył o przetrwanie, jednak doświadczenie Hebe przeważyło szalę.
Posiliła się w pośpiechu, miażdżąc w pysku drobne kostki, po czym już bez ociągania skierowała się do medycznej siedziby.
Przecięła stalowy most i weszła do budynku, rozglądając się po opustoszałych korytarzach oświetlanych przez wschodzące promienie słońca.

    – Halo? – jej łagodny głos rozniósł się echem między alejami, ale nie otrzymała odpowiedzi.
Przecież musi ktoś tu być, warknęła w myślach i zastrzygła z irytacją uszami. Była już gotowa opuścić szpital bez osiągniętego celu i udać się po pomoc do własnych rodziców, kiedy zza rogu wyłonił się jeden ze starszych lekarzy. Ezechiel. Jej oblicze natychmiast się rozchmurzyło.
    – Dzień dobry, Ezechielu – skinęła głową na powitanie, a on odwzajemnił gest.
Poczuła na sobie świdrujący wzrok psa, ale nie bardzo rozumiała, czym był spowodowany. Starszy samiec sam jednak postanowił rozwiać jej wątpliwości.
    – Potrzebujesz pomocy? – zapytał, a po chwili dodał: – To twoja krew?
Zmarszczyła brwi i intuicyjnie zerknęła na swoje własne łapy, które zdobiła szkarłatna posoka. Zapewne gościła również na jej pysku. Zapomniała o oczyszczeniu sierści po posiłku, chociaż nawet jeśliby o tym pamiętała, nie zawracałaby sobie tym głowy
– miała sprowadzić pomoc dla swojego gościa.
    – Och... – mruknęła pod nosem. – Nie, nie, to jeszcze ze śniadania – wyjaśniła prędko. – Ale pomoc mi się przyda. Wczoraj na plaży znalazłam wyrzuconą przez morze suczkę i myślę, że przydałoby się ją obejrzeć.
Odniosła wrażenie, że po pysku lekarza przebiegł cień zdziwienia.
    – Mógłbyś ze mną do niej pójść? Wydaje mi się, że jest zbyt osłabiona, aby dojść do szpitala o własnych siłach  – przekrzywiła delikatnie głowę, wyczekując decyzji samca, która była do przewidzenia.
    Oczywiście, że się zgodził.

Zina?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette