Siedział na górce, obserwując opieszale sunące po ciemnoniebieskim niebie chmury. Kiedy w końcu zza jednej z nich wyjrzał księżyc, Floki uśmiechnął się.
— I pomyśleć, że gdy nadejdzie przeznaczenie bogów, zostaniesz schwytany — parsknął.
Zamknąwszy ślepia, wyobraził sobie, jak wielka, kłębiasta chmura, uformowana na kształt wilka, pożera srebrzystą tarczę.
— Czasem mam wrażenie, że gonimy za przeznaczeniem tak, jak Hati ściga Maniego. — Otworzył oczy i skierował pysk w stronę właścicielki głosu.
— To źle? — zapytał samiec.
— Tego nie powiedziałam. — Na pysk brązowej samicy wstąpił niewielki grymas. — Po prostu uważam, że... Że w pewnym momencie warto trochę odpocząć.
— Bogowie chcą dla nas dobrze, prawda? — Floki zamerdał ogonem, lecz po chwili spoważniał. — Szkoda, że niektórzy nie potrafią tego zrozumieć.
Aura, która otaczała siedzącą obok samca suczkę, sprawiała, że Floki poczuł się bezpieczny i... Zrozumiany? Czyżby nareszcie znalazł kogoś, kto naprawdę chciałby porozmawiać z nim o najważniejszym aspekcie jego życia? Radość przeniknęła całe ciało psa.
— Jesteś medyczką? — zapytał samiec, zorientowawszy się, że silna woń ziół gryzie go w nos. — Mam na imię Floki.
— Zielarką — poprawiła go. — Amaris.
— Och, przepraszam — odparł. — Dołączyłem niedawno, nie zdążyłem poznać wszystkich.
Amaris skinęła łbem.
— Ja jestem łowcą i... — przerwał, domyślając się, że nowo poznana samica wie, kim jest i co robi. Wieści rozchodzą się w sforze w błyskawicznym tempie. — Często tu przychodzisz?
Amaris?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz