Jej głowa zdawała się być ciężka,
ciało odrętwiałe i promieniujące nieustannym, acz zdatnym do wytrzymania
bólem. Prócz tego czuła się... Zaskakująco dobrze. Pokiwała więc głową,
zaraz potem obserwując, jak starsza samica opuszcza domostwo.
Odetchnęła głęboko, układając pysk na łapach, wtulając go w miękki
materiał koca pod sobą. Najchętniej poszłaby spać, jednak nie chciała
ponownie tracić przytomności. Zastanowiła się spokojnie nad własną
sytuacją. Jak zabawnie życie potrafi zataczać koło... Gdy zjawiła się tu
po raz pierwszy jako młoda, żądna przygód podróżniczka, uciekała przed
zgrają psów, którym zdążyła się narazić. I oto teraz, po cudownym
uniknięciu śmierci z łap tych, którzy jej nienawidzą, trafia tu
ponownie, choć świat przecież jest tak rozległy, że aż ciężko uwierzyć w
taki przypadek.
Siedząc w
cieple domowego zacisza, naznaczona dotkliwymi konsekwencjami własnych
czynów, zdała sobie sprawę jak bardzo jest zmęczona. Jej życie było
ciągłą tułaczką, ślepym brnięciem od jednego dnia do kolejnego. Żyła
intensywnie, całą sobą, płonęła. Niewiele brakowało jednak, by wypaliła
się do końca. Może najwyższy czas zatrzymać się i odetchnąć?
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Beatrice weszła do
środka, prowadząc za sobą młodszą suczkę. Kolejne etapy odbywały się w
milczeniu. Najwięcej, choć wciąż niewiele, do powiedzenia miała Davonna,
lekarka, która co chwila informowała swoją pacjentkę o stanie jej
zdrowia lub ostrzegała przed bolesnym zabiegiem, do których jednak
Vesper zdążyła już przywyknąć. Ruda samica siedziała spokojnie, jedynie
biernie pozwalając, by jej rany oraz urazy zostały opatrzone. Myślami
błądziła gdzieś daleko, wodząc jedynie wzrokiem za ruchamy sprawnych
łap. Kiedy wszystko cały proces został zakończony, wypowiedziała ciche
podziękowanie, dopełnione jedynie skinieniem pyska. Zastanawiała się,
gdzie w takiej chwili podziewała się jej naturalna gadatliwość.
Obserwowała, jak starsza suka odprowadza medyczkę do drzwi, a następnie
zaczyna krzątać się po kuchni, zapewne, sądząc po zapachach,
przygotowując herbatę. Wkrótce postawiła dwa kubki pomiędzy nimi.
Vesper podniosła na nią wzrok. W owej postaci kryło się coś dziwnie
kojącego, łagodnego i przyciągającego zarazem. Miała wrażenie, jakby
odczuwała dziwny rodzaj tęsknoty który właśnie został zaspokojony.
Zabawne. Zdaje się, że podświadomie zbyt mocno przeżywała ostatnie
wydarzenia, nawet, jeśli nie mogła już niczego zmienić, zaś całość
ostatecznie zakończyła się szczęśliwie.
— Nie mam pojęcia, jak ci się odwdzięczę — przyznała nagle, zbierając
się w sobie by wreszcie podnieść się do pozycji siedzącej. Po długim
odpoczynku, posileniu się i porządnym opatrzeniu ran okazało się to
prostsze, niż mogła się spodziewać.
— Nie musisz. Jestem sanitariuszką, taka moja rola — starsza samica uśmiechnęła się łagodnie.
Ruda suczka odetchnęła głęboko, rozkoszując się ziołową wonią naparu. Milczały kolejne minuty.
— Boska komedia, Dante Alighieri — odezwała się wreszcie. — Wiedziałam, że skądś znam
twoje imię, gdy tylko przedstawiłaś mi się po raz pierwszy. Nie byłam
wówczas zbytnio oczytana... I nadal nie jestem. Ale przynajmniej
przeszukałam spory kawał biblioteki w jego poszukiwaniu.
Nie kłamała. Z jakiegoś powodu - nudów czy wrodzonej upartości - z
zapałem poszukiwała tego słowa, tej jednej postaci, gdy tylko przez jej
łapy przewinęła się książka. Nie rozumiała tego, jednak to imię
zasłyszane zapewne ledwie raz, jego nietypowe brzmienie i
charakterystyczna wymowa wyryła się na tyle w jej pamięci, że musiała je
odnaleźć.
— Miło cię znowu widzieć — dodała chwilę później. — Trochę minęło, co?
Beatrice?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz