Nigdy nie widział Maerose w takim stanie – zawsze wyprostowana, opanowana
suczka o błyszczącej sierści i pełnych determinacji oczach, teraz stała
naprzeciw niego i płakała, wyrzuciwszy z siebie natłok, jak się domyślał,
uwierających niczym setki drobnych szpileczek emocji. Jej skorupa pękła choć na
moment i pierwszy raz w życiu mógł spostrzec fragment jej wnętrza, być po
drugiej stronie muru, który wzniosła wokół siebie.
Zmieszany samiec próbował okazać jej odrobinę wsparcia poprzez dotyk, nie
spodziewał się jednak, że chcąc przytulić sukę, oboje stracą równowagę. Choć
próbowali jeszcze ratować się w locie, upadek był nieunikniony i pies Gamma
wylądował nad leżącą na ziemi towarzyszką. Udało mu się oprzeć na ugiętych
łapach i jej nie zmiażdżyć, za co dziękował sobie w głębi duszy.
Usłyszawszy perlisty śmiech, uchylił powieki, które chwilę wcześniej
instynktownie zacisnął i ujrzał wpatrujące się w niego czekoladowe ślepia.
Chichot suczki ucichł, a w pomieszczeniu zapadła cisza, w której słychać było
tylko ich nierówne oddechy. I wtedy Maerose, ku jego zaskoczeniu, złączyła ich
pyski w początkowo nieśmiałym pocałunku, aby już po chwili zrodziła się w nim
desperacka wręcz żarliwość.
W pierwszym momencie każdy mięsień śnieżnobiałego psa został zablokowany w
alarmującym spięciu, jednak po chwili jego ciało się rozluźniło, a sam samiec
zdecydował się odwzajemnić pocałunek ordynatorki. Pozwolił, aby idylla
rozpłynęła się po każdym członie jego organizmu, zawładnęła jego umysłem. Czuł
na sobie jej przerywany oddech. I choć chciał, aby ta chwila i ten
błogostan trwały wiecznie, trzeźwość i zdrowy rozsądek uderzyły w niego z
impetem. Oderwał się od podpalanej samicy, kręcąc głową.
– To nie jest racjonalne, Maerose – mruknął szorstko i zastrzygł uszami,
spotykając się z jej stropionym spojrzeniem. – Kieruje tobą rozpacz. Jesteś
zmęczona i w żałobie. Nie myślisz trzeźwo – zacisnął zęby i popatrzył na nią z
góry. – Idź do domu i odpocznij – dodał, po czym nie czekając na jej odpowiedź,
opuścił gabinet.
Targały nim sprzeczne emocje. Był wściekły na samego siebie za dopuszczenie do
tak niedorzecznej sytuacji. A z drugiej strony pragnął doświadczyć tego jeszcze
raz. Pragnął tej ekstazy, która przyćmiła jego umysł i ogarnęła ciało.
A przede wszystkim pragnął jej.
Przez kilka następnych dni unikał niepotrzebnego kontaktu z
Maerose – na szpitalnych korytarzach mijali się bez słowa i rozmawiali jedynie
na tematy spraw służbowych, jeśli zaszła taka potrzeba. Earl szybko zauważył
jednak, że napięta atmosfera utrudnia pracę i był wręcz przekonany, że nie
tylko jemu, ale i ordynatorce. Z początku liczył na to, że weźmie ona wolne, aby
poukładać sobie w głowie pewne sprawy po śmierci ojca lub odwiedzi Lysandra,
żeby on jej w tym pomógł, była to jednak tylko głupia nadzieja. Mógł to
przewidzieć.
Suka większość czasu spędzała we własnym gabinecie, tego dnia złapał ją jednak
w jednej z alei, wymieniającą zdania z jedyną w sforze pielęgniarką, Koemedagg.
Ruszył niespiesznie w ich kierunku i stanął u boku Maerose. Przywitał się
pogodnie z drugą znajomą suczką, po czym rzucił ordynatorce przelotne
spojrzenie.
– Mam nadzieję, że wszystko w porządku – zagaił łagodnie do obu samic, po czym
dodał nieco ciszej: – Maerose, mógłbym prosić cię do mojego gabinetu?
Koemedagg zerknęła najpierw na przełożoną,
następnie na psa Gammę, po czym uśmiechnęła się przyjaźnie i przytaknęła
na pożegnanie.
Podpalana suka wbiła w niego swoje zdumione spojrzenie, a gdy skinął
sugestywnie głową w jednym z kierunków korytarza, ruszyła zdecydowanym krokiem
do jego gabinetu.
Wszedł do pomieszczenia, wpuściwszy Maerose
pierwszą i zamknął za nimi drzwi, aby ich rozmowa nie dotarła do żadnego
ciekawskiego ucha.
– Chyba powinniśmy porozmawiać o tym, co zaszło ostatnio – oznajmił
bezpośrednio.
Miał wrażenie, błędne czy też nie, że po jej obliczu przebiegł cień zmieszania,
ale nawet jeśli, to zaraz nie dała tego po sobie poznać. Patrzyła tylko
wyczekująco na samca.
Chciał zacząć, coś powiedzieć, ale żadne słowa nie zdawały się być
odpowiednimi, stał więc tylko naprzeciwko niej i wpatrywał się dłuższą chwilę w
jej czekoladowe ślepia.
– Wiesz co? Chrzanić rozmowę – mruknął w końcu, po czym nieoczekiwanie złączył
ich pyski w pocałunku.
Nie kierowała nim żadnego rodzaju miłość, a impuls i pragnienie. Chciał
ponownie zatopić się w tej idylli, której nie czuł przy nikim innym.
Maerose?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz