Wiatry bywają zdradliwe. I
mordercze. Przekonała się o tym najdotkliwiej, gdy lodowata, słona woda
zalewała pokład, zaś fale rzucały nieprzystosowaną do trudnych warunków
łodzią niczym dziecięcą zabawką. Wypłynęła na norweskie wody w
przypływie impulsu, gnana ciekawością oraz odwiecznym pragnieniem
poznania dalszych zakątków świata. Zdecydowała się wyruszyć sama, bez
odpowiedniego przygotowania i dokładnego rozważenia podejmowanej
decyzji. Wiedziała, że źle zrobiła. Ale morze nie wybacza błędów. Choć
zamierzała zatrzymać się na południowo-zachodnim wybrzeżu, nieznane
prądy, problemy z nawigacją oraz zmienne, kapryśne wiatry wywiodły ją
daleko na północ, by tam mogło ją pochłonąć lodowe piekło. Sztorm
nadszedł znikąd - gwałtowny i bezlitosny, gotowy zakończyć podróż
samotnej poszukiwaczki przygód. Była niczym, wobec siły żywiołu.
Słona woda zalewała jej oczy, ograniczała pole widzenia. Świat
wirował wokoło, Zina z trudem utrzymywała się na łapach - przewracała,
podnosiła, podejmowała rozpaczliwe próby ustabilizowania pokładu.
Żołądek wywrócił się jej do góry nogami. Kończyny stawały się coraz
bardziej wyczerpane od wzmożonego wysiłku, umysł tracił swą jasność, nie
potrafiła trzeźwo myśleć. Nie miała nawet o czym; nie było nic, co
mogła zrobić wobec potęgi sztormu. Czuła, jak traci siły. Kolejna fala
szarpnęła łodzią. Rozległ się trzask drewna, pokład przechylił się
gwałtownie. Nie zdołała nawet zrozumieć co właśnie się wydarzyło, nim
pochłonęła ją niespokojna, morska toń. Prądy targały jej ciałem,
wciągając coraz głębiej w śmiertelną pułapkę. Walczyła rozpaczliwie,
wykrzesując z siebie każdą iskierkę siły oraz woli, jaka w niej
pozostała. Płuca bolały ją od nienaturalnego ucisku, paraliżujący chłód
przenikał ją aż do kości. Aż wreszcie odpuściła, bezbronna i pokonana
przez morze, które kochała całym sercem i w którego ramionach przyjdzie
jej umrzeć. Zamknęła oczy.
***
Obudził ją ból i zimno. Nic więcej - jej umysł wciąż był przyćmiony,
ciało sparaliżowane, a myśli pozbawione ładu. Te dwa impulsy uświadomiły
jej jednak, że... Żyła. Wraz z tą świadomością wróciła cała reszta.
Szarpnęła się gwałtownie, w pierwszym odruchu łapczywie nabierając
tlenu. Napotkała opór, lecz po chwili zimne powietrze wdarło się do jej
obolałych płuc. Zaczęła kaszleć, wypluwając z siebie słoną, oceaniczną
wodę. Leżała skulona na śniegu, drżąca na całym ciele z powodu zimna i
emocji. Stabilny ląd zdawał się być aż nienaturalny dla osoby nawykłej
do miarowego kołysania fal i pełnej świeżych wspomnień wirującego wokół
świata, targanego siłą żywiołu. Teraz jednak słyszała jedynie lekko
wzburzony szum wody uderzającej o brzeg. Była przeraźliwie wyczerpana,
przemarznięta, zesztywniała z zimna i zapewne ranna. Powiew chłodnego
wiatru dotkliwie przywrócił ją do rzeczywistości. Zmusiła się do
otworzenia oczu, zamrugania, kolejnego wdechu. Wreszcie z trudem
przewróciła się na brzuch i podniosła na przednich łapach. Zacisnęła
zęby czując promieniujący ból w lewym boku - zapewne złamane żebro.
Zaklęła pod nosem, co po chwili uznała za dobry znak świadczący o jej
trzeźwości na umyśle. I wówczas, dokładnie w momencie gdy uniosła pysk
chcąc zrozumieć gdzie właściwie się znalazła, usłyszała odgłos
zbliżających się kroków.
[ Hebe? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz