Wywróciła oczami, gdy tylko Concorde
wspomniał coś o "romantycznych spacerach". Wizja spokojnej przechadzki
dwojga kochanków nie pasowała do nich jakoś szczególnie. Im bardziej
próbowała sobie coś takiego wyobrazić, tym wyraźniejsza stawała się
wizja jednego z nich lądującego w lodowato zimnej wodzie morza, wrzucone
tam przez to drugie.
— Wiesz, że
powinniśmy wrócić na trening, prawda? Jak na Betę, daję im wszystkim
strasznie zły przykład, znikając tak w środku ćwiczeń — roześmiała się
cicho. — Nie wspominając już nawet o tym, że im dłużej nas nie będzie,
tym większe stanie się prawdopodobieństwo, że nie ma nas oboje. Będą
gadać i...
— Niech gadają — przerwał
jej. — Pasuje ci to, czy nie, idziemy na ten cholerny spacer — oznajmił
i nie oglądając się już na nią, ruszył przed siebie.
Nie miała już zbyt dużego wyboru. Po chwili zawahania, ruszyła za nim.
Kroczyli brzegiem morza, uderzani przez dość silne podmuchy wiatru.
—
Co tak właściwie, oprócz chodzenia, robi się na takich "romantycznych
spacerach"? — prychnęła po tym, jak przez chwilę jedynie kroczyli obok
siebie w milczeniu.
— A skąd ja to mam niby wiedzieć? — mruknął, posyłając jej kolejny zawadiacki uśmiech.
— To był twój pomysł — zauważyła, odwzajemniając mu się podobnym wyrazem pyska.
—
Posłuchaj, księżniczko. Jakbyś jeszcze nie zauważyła, kompletnie nie
znam się na romansach — zatrzymał się, a ona uczyniła to samo w ślad za
nim. — Wiem jednak, co można zrobić, gdy przestanie się iść — mruknął i
jeszcze bardziej się do niej przysunął.
Już
po chwili całowali się w najlepsze. Zaczęli delikatnie, słodko, lecz
już po chwili jasne się stało, że to niekoniecznie w ich stylu. Nie byli
delikatni, nie byli słodcy. Kłócili się, walczyli, próbowali udowodnić
sobie, które z nich dominuje nad tym drugim. Nawet teraz, całując się
coraz bardziej namiętnie, walczyli, spierali się i droczyli.
— Erato! — gdzieś z tyłu odezwał się zaskoczony żeński głos. Bardzo dobrze znany Erato zaskoczony żeński głos.
—
Kurwa — wysyczała w pysk Concorde'a, myśląc gorączkowo nad
jakimikolwiek, nawet najgłupszymi wyjaśnieniami. — Kurwa, kurwa, ja
pierdolę — wymamrotała, nie dbając ani o ogólnie pojęte dobre
wychowanie, ani o użycie chociaż trochę bardziej wyszukanych i
zróżnicowanych przekleństw. — Jestem w dupie — dodała i odwróciła się
powoli.
Gdyby mogła, uniosłaby łapy w
poddańczym geście. Oto miała przed sobą swoją własną matkę. Matkę,
która, wnioskując po jej wyrazie pyska, musiała widzieć przynajmniej
część ich czułości.
— Mamo! —
wykrzyknęła z udawaną radością. — Jakie... niespodziewane spotkanie. Co
tu robisz? Co u taty? — mówiła szybko, bojąc się tego, co mogło wydarzyć
się za chwilę.
— Erato, co to ma znaczyć? — warknęła Laverne, nie dając się nabrać na sztuczną gadkę swojej starszej córki.
— Chodź, pogadajmy w cztery oczy — westchnęła, poddając się. — Poczekaj na mnie, dobrze? — szepnęła do Concorde'a, posyłając mu przepraszające spojrzenie.
Podeszła do emerytowanej Bety i razem z nią odeszła jeszcze kilka kroków dalej.
— Co to ma być? — powtórzyła matka od razu, nie siląc się nawet ani o mniej wrogi ton, ani o ściszenie głosu. — Zwariowałaś? Obściskujesz się z tym... z tym... nieokrzesanym brutalem na środku wyspy, gdzie każdy może was zobaczyć?
—
Po pierwsze, technicznie rzecz biorąc, staliśmy na brzegu morza, to nie
środek wyspy — zauważyła, wywracając oczami, zanim zdołała się
powstrzymać. — To znaczy... — Odchrząknęła, gdy zauważyła wyraz pyska
matki. — Całowałam się z nim, mamo. Kocham go. Sama radziłaś mi kiedyś
znaleźć sobie jakiegoś samca i się ustatkować, nie rozumiem, jaki masz
problem...
— Jaki mam problem?!
Jakiej części wyrażenia "wpływowy samiec" wtedy nie zrozumiałaś? Czy ten
zbir wygląda ci na kogoś wpływowego, dobrego Betę? Prawie cię zabił, bo
wygrywałaś z nim walkę!
— Byliśmy
wtedy szczeniakami! Naprawdę, mamo, wyciągać coś takiego. — Pokręciła
głową. — A poza tym, kto powiedział, że chcę zrobić z niego Betę?
Mówiłam w końcu, że nie chcę partnera, może zostawię go sobie jako
kochanka na boku i sama będę rządzić wojskiem, co? — blefowała, z
zadowoleniem zauważając, że matce aż dech zaparło z wrażenia.
—
Przesadziliście! Ty, ten twój kochaś-zbójnik i twoja siostrzyczka!
Wszyscy przesadziliście! — wykrzyknęła, odchodząc, wręcz teatralnie
dramatycznym krokiem.
— Pozdrów tatę
— krzyknęła za nią Erato wściekłym tonem, a w pamięci odnotowała, żeby
porozmawiać z Hebe i dowiedzieć się, o co tak właściwie chodziło
Laverne, gdy mówiła, że ona również przesadziła.
Stała w miejscu, starając się uspokoić oddech, gdy Concorde zdecydował się do niej podejść.
— Przepraszam — szepnęła i wtuliła się w niego najmocniej, jak tylko mogła.
Concorde?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz