Od Rayweylin CD. Cheops

— Tak! Proszę! — krzyknął, czując, że się rozkleja i lada moment poleją się łzy. Wcisnął nos w śnieg, czując, że po zimnym policzku spływa ciepła łza. Po chwili poczuł na sobie ostrożny uścisk, który uniósł go, a jego ciałko oderwało się od ziemi. O dziwo, było mu jeszcze tylko zimniej, jednak ów fakt już mu nie przeszkadzał, gdyż po chwili zasnął.
Otworzył nieśmiało zaspane ślipia i uniósł wzrok na źródło światła, słabo oświetlające pomieszczenie. Kosmyki ognia falowały niby to grzywa galopującego konia. Ray zastanawiał się, gdzie ten ów koń tak pędzi. Na łąkę, by najeść się soczystej trawy, a może jakiś dwunóg go dosiada? Ray nigdy nie widział konia na własne oczy, jednak kojarzy te stworzenia z opowieści matki. Wielkie, parskające, krowo podobne. Cóż, krów również nigdy nie widział, jednak takimi właśnie słowami matka opisywała koniowate.
Mruknął pod nosem, unosząc leniwie łeb. Sądził, że powinien odczuwać strach i niepokój, w końcu znajduje się w nieznanym mu budynku, jednak najwyraźniej nie miał już sił nawet na to. Znaczy, może i miał siły, przecież odpoczął, jednak rozleniwił się, a w dodatku czuł się bezpiecznie w tym miejscu. Hmm, tak, zapewne to miejsce, do którego miał zabrać go Cheops. Otworzył pyszczek w ziewnięciu i przeciągnął łapy. Dopiero wtedy też się zorientował, że leży na ciepłym kocu, jak i do karku jest przykryty innym kocem. Na jego pysku zarysował się delikatny uśmiech. Dawno już nie czuł tego przyjemnego uczucia, jakim jest ciepło. Wtem w progu drzwi zarysowała się wysoka, czarna sylwetka. Ray z początku mierzył obcego nieco przerażonym wzrokiem, jednak uspokoił się, gdy pies zbliżył się do niego i ujrzał jego znajome, ciepłe spojrzenie. Z pyska zwisał mu martwy królik, który to wkrótce znalazł się pod łapami Raya.
— To dla ciebie — uśmiechnął się opiekun szczeniaka, a niebieskooki krótko podziękował za posiłek i szybko wpałaszował mięso. Starał się zachować przy tym należytą kulturę, jednak gdy mięso było tak smaczne i soczyste, trudno było się powstrzymywać. Na koniec oblizał pysk ze smakiem, pełny. — Ray... Mogę tak na ciebie mówić, prawda? — zaczął dorosły, kładąc się na kocu, obok szczeniaka. Ten przytaknął gestem łba. — Wiem, że możesz być jeszcze trochę zmęczony, jednak czy możesz mi opowiedzieć, jak właściwie się tutaj znalazłeś? Masz jakichś rodziców? — młodszy lekko się zmieszał. Dziwnie będzie mu opowiadać o własnej matce, która go pozostawiła. Nie wiedział, czemu to zrobiła, jednak miał jej to trochę za złe. Cóż, to nie tak, że jej nienawidził, był jej nawet wdzięczny za to, że w ogóle go wychowała. Przełknął ślinę, szukając odpowiednich słów.
— Mam... Mam matkę. Ojca nigdy nie poznałem. Właściwie, imienia mamy też nigdy nie poznałem. Żyłem w mieście, wszytko było w porządku. Pewnego dnia zabrała mnie poza miasto. Nocowaliśmy również poza miastem, jednak gdy obudziłem się następnego dnia, mamy już nie było. Zostawiła mnie. Nie wiem czemu to zrobiła, może byłem dla niej przeszkodą, czy czymś w tym rodzaju... — mruknął, kwasząc minkę. Przeszkodą? Brzmiało to okropnie. Czy jego matka naprawdę jego nie chciała...? Nie, to na pewno nie tak. Racja? 

Cheops?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette