Yasmine z początku starała się go ignorować, traktując jak powietrze i nie rozumiejąc, czym tak naprawdę wszyscy się zachwycają. Wydawał się taki, sam jak inne szczenięta, które zdążyła do tej pory poznać. Cztery łapy, błyszczące ślepia i cholernie głośny, upierdliwy charakter. Yass na samą myśl o hałaśliwych towarzyszach wzdrygnęła się nieznacznie, czując ciężkie powietrze w płucach. Nienawidziła, gdy ktoś w stosunkowo małej odległości od jej osoby podnosił głos. Uciekała wtedy jak najdalej, chcąc świętego spokoju. A Rayweylin'a widziała już kilkakrotnie a nawet się przywitała, gdy Koe zaczepiła go na ulicy - jego fenomenu nadal nie rozumiała, taki sam szczeniak jak ona. Objęła go ostrożnym spojrzeniem, unikając głębszego kontaktu wzrokowego, choć ten dość grzecznie zapytał się o jej samopoczucie. Burknęła mu coś niewyraźnie w odpowiedzi, chowając się za przyjemnym bokiem opiekunki. Tamta uśmiechnęła się przepraszająco, posyłając zarazem Yass pytające spojrzenie.
— Wszystko dobrze?
— Tak — wymamrotała, wtulając się pyskiem w jej bok. Jej gęste włosie przyjemnie gładziło jej poliki — Wstydzę się.
I tyle wyszło z ich spotkania. Yasmine go nie polubiła. I chyba z wzajemnością, bo później, w szkółce, samczyk totalnie ją zignorował, gdy tamta zapytała się, czy odbyła się już lekcja rozpoznawania ziół. Pewnie wziął ją za dziwaka. Będąc szczerym, młoda wcale się temu jakoś przesadnie nie dziwiła.
Spotkanie na plaży było zaskoczeniem dla dwójki. Wpadli na siebie przypadkiem; Rayayweylin biegł a Yasmine siedziała nad brzegiem, grzebiąc łapami w piachu i kreśląc koślawe linie pazurami. Samczyk przebiegł tuż obok niej a ona, wystraszona, pisnęła. Tamten, nieco zaskoczony, zatrzymał się w półkroku i spojrzał jej prosto w ślepia, próbując skojarzyć, czy gdzieś już jej nie poznał. A ona doskonale wiedziała, kogo właśnie ma przed sobą.
A potem Yasmin niemalże zadławiła się powietrzem. Gapiła się na niego dobre kilka sekund, zanim tamten nie przerwał jej swym odchrząknięciem. Tak czy siak, nadal nie potrafiła oderwać od niego spojrzenia. Wyglądał cudownie, nawet, jeśli nie miał ochoty się zaprzyjaźnić. Zęby miał odsłonięte a z jego gardła wydobywał się gardłowy warkot. Pies posłał jej pytające spojrzenie, ale ona nawet nie raczyła odpowiedzieć. Nadal wpatrywała się w błękitne ślepia owczarka, jakoby doszukując się w nich własnej duszy. Czy to jest w ogóle możliwe, by mieć oczy takiego koloru?
— Co. Ty. Robisz. — wysyczał, uderzając ją łapą w łapatkę. Yass nie zareagowała, ignorując pieczenie od powolnie powstającego siniaka — Ej, kurduplu, mówię coś do ciebie!
Yass wyrwała się z transu. Zamrugała kilkakrotnie, ewidentnie speszona swoich zachowaniem. Ale czy była to jej wina, że nieznajomy miał takie ładne oczy? Zerknęła na niego z ukosa, ale zamknęła po chwili oczy i wstała, teatralnie podnosząc zadek z trawy. Obróciła się na pięcie, naburmuszona. Wzięła głębszy wdech i wydęła poliki, posyłając mu naburmuszone spojrzenie.
— Jesteś szurnięta! — krzyknął na odchodne — Wiesz?
Może, pomyślała. Może jestem, nie odwróciła się jednak, człapiąc w stronę swojej kryjówki pod drzewem. Siedziała w niej do późna, zanim nie przyszła po nią Koe ze swoim pięknym i żywczliwym uśmiechem. Widziała zmęczenie w jej ruchach, pewnie miała ciężki dzień. Ale jej praca jest dobra. Pomaga innym psom. I Yass chyba tylko ją tu tak naprawdę lubiła. Może dlatego, że tak bardzo przypominała jej matkę?
Yasmine od początku była sceptycznie nastawiona do lekcji walki. Wiało dzisiaj nieziemsko a oni, zmuszeni przez bezlitosnego nauczyciela, opuścić musieli budynek szkółki i zając miejsce na placu tuż obok budynku świetlicy. Samoobrona na poziomie podstawowym była obowiązkowa dla wszystkich szczeniąt w sforze, więc cała ich gromada stała teraz przed psem w podeszłym wieku, który podejrzliwie szczerzył w ich stronę kły.
— Nauczymy się dzisiaj, jak odeprzeć atak kogoś większego od siebie — zaczął na wstępie, rozciągając zbolałe mięśnie — Dobiorę was wielkościowo w pary. Ci najwięksi zmierzą się później ze mną. Zasady znacie. Jak tylko pojawi się krew, osobiście utopię na brzegu. Daleko nie mam — objął spojrzeniem brzeg wysepki — Albo pomogę komuś skoczyć z mostu.
I takim oto cudem Yasmine stała teraz naprzeciwko Rayweylin'a, który na jej widok uniósł zaciekawiony brwi. Barwa jego sierści była cudowna. Suczka miała ochotę podejść i dotknąć jego boku czy grzbietu, tylko po to, by sprawdzić, jak miękka jest jego kufa.
— Mam walczyć z tym kurduplem? — mruknął pod nosem, kierując po chwili anielski wyszczerz w stronę swawolnie kroczącego w ich stronę psa — Proszę pana, nie mogę dostać większego przeciwnika? Bardzo bym prosił... Chciałbym porządnie nauczyć się walki.
— Nie walczyć — wtrącił się nauczyciel, mierząc ich dwójkę podejrzliwym spojrzeniem — Macie ćwiczyć. Pokaż jej, Ray, co znaczy wielkość przeciwnika. Powiedz i daj rady, jak w takiej chwili może się zachować i jaką taktykę obrać.
Zanim odszedł, poinstruował jeszcze pary stojące obok nich. Każdemu dawał wyraźne sygnały, że nie życzy sobie wizyty u pielęgniarki. Stanął na środku placu dopiero po kilku minutach.
— Mam imię, wiesz, cwaniaczku? — jej oblicze od razu zmarkotniało, ale uśmiechnęła się potem delikatnie. Nadzieja umiera ostatnia, jak to mówią — Jestem Yasmine. A ty?
Rayweylin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz