Od Yasmine

Cynthia nie była w stanie spamiętać zapachów, które kaskadowo uderzały w jej pyszczek, niemalże podduszając do utraty zmysłów. Nie znała tej okolicy, nie miała o niej najmniejszego pojęcia... Nawet niebieska barwa nieba wydawała się odmienna od tej, którą dotychczas znała i kochała. Tutejsza była jakaś blada, jakby schorowana. Może poczeka do nocy, by ruszyć za gwiazdami? Ale która z tych wszystkich zaprowadziłaby ją do domu? Do zmroku daleko a wokół niej jedynie drzewa, urwiska
i kamienie. Oglądała się jednak wokoło jak głupia, czując chrobot własnych łap na śniegu i gęstego rzężenia w gardle. Może natrafi na trop, który zaprowadzi ją z powrotem do ich gniazda? Może poczuje zapach matki i doczłapie się do niej, wtulając ciemną kufę? Yass przełknęła niemrawo ślinę. Przed oczyma przemknęła jej sylwetka mamy, której futro rozmyło się z leśną korą. Źle się czuła sama, choć bała się tego przyznać nawet przed sobą. Zacisnęła jednak powieki, nie chcąc być leszczem. Pokaże braciom. Wróci sama i już nikt jej nigdy nie nazwie leszczem. Nigdy. Ten wyraz przejdzie do historii. Jeśli już, ona będzie tak wyzywać innych. Zda ich nędzną próbę i udowodni swoją wartość.
Włóczyła się kilka godzin po lesie, wdrapała na urwisko i usiadła po tym wszystkim pod drzewem, chcąc zregenerować utracone siły. Oddychała ciężko, czując nadchodzący ze zmierzchem chłód. A potem zaskoczyło ją dwukrotnie większe od niej zwierzę o stalowych tęczówkach. Ruda kita zawirowała w śniegu, gdy tamten zeskoczył z większego głazu i swawolnym krokiem ruszył w jej stronę. Yass, wycieńczona wędrówką, nie miała sił uciekać i patrzyła mu się w oczy, gdy ten rzucił się w jej stronę z zębami. Zderzyli się w bolesnym uścisku, gdzie szczenię nie miało większych szans, staranowane przez czerwone cielsko.
— Zostaw mnie, ty przebrzydła kupo futra! — pisnęła, chcąc nagiąć rzeczywistość. Nie dała rady uskoczyć a ten wykorzystał moment i zaszedł ją od boku — Sio!
Lis w przypływie adrenaliny chwycił Yasmine za udo, ciągnąc w swoją stronę i szarpiąc przeraźliwie na boki. Skóra, która pękła pod naciskiem jego kłów, tylko napędziła go do działania. Suka zwinęła spazmatycznie z bólu, czując piekielną gorąc na własnym grzbiecie. Łeb poplamił sobie posoką a przerażona Yass zawarczała, drapiąc go tylnymi łapami po klatce piersiowej. Zwierzę jeszcze mocniej złapało jej ciało, wgryzająca zęby między mięśnie. Lis warknął, charknął i spojrzał się na nią z ewidentną wyższością. Łaciata zaś spojrzała się na przeciwnika szeroko otwartym pyskiem, by po chwili rzucić się mu między oczy ze swoimi igiełkami między dziąsłami. Tamten jednak uniknął ciosu, nie pozwalając się zranić. Suczka zaczęła piszczeć i wić się w kamiennym uścisku, próbując ze wszelkich sił odratować się od lisich szczęk.
Coś zahuczało nad ich głowami. Podłoże zatrzęsło się gwałtownie a przerażony tymi dźwiękami lis odskoczył jak oparzony od małej, wypuszczając jej chude ciałko z pyska. Parskał przez chwilę, chcąc pozbyć się resztek jej futra spomiędzy zębów i wziął nogi za pas, brodząc po brzuch w śniegu. A Yass zamknęła oczy, nawet, jeśli czuła od śniegu nieprzyjemne uczucie zimna i kątem oka widziała oddalającego się lisa. Powinna wstać. Teoretycznie. Praktycznie nie miała jednak na to sił ani chęci. Miała wrażenie, że od najmniejszego poruszenia wykrwawi się pod tym cholernym drzewem.

Nagle ktoś nad nią zamrugał, siąknął nosem i zaczął delikatnie trącać nosem czy łapą. Przyjemne uczucie ogarnęło Yass, gdy ten ktoś przykucnąwszy obok niej, postawił podzielić się swoim ciepłem. Tak bardzo gorącym powietrzem i przyjemnym w dotyku futrem, które w tym przypadku było dla niej zbawienne. Jednak gdy ten ktoś dotknął jej uszu, suczka otworzyła oczy, łapiąc z nim kontakt przerażonymi oczyma. Białka skakały jej na lewo i prawo, jakoby nie ufając psu o podobnym umaszczeniu, co jej własne. Pal licho, że jeszcze kilka sekund temu nie chciała za żadne skarby, by tamten ktoś odszedł. Teraz jednak zawładnął nią strach i wizja przejścia z deszczu pod rynnę. Yass ponownie otworzyła ślepia, ostrożnie je uchylając. Nieznajoma stała tuż nad nią z rozwianym futrem i zatroskanym wyrazem pyska, który nie kierował w jej stronę kłów. Yasmine, wyrwana z bolesnego letargu, pisnęła przestraszona. Rana na udzie ją bolała, nadal również nie wiedziała, gdzie  tak właściwie jest. Miała jakieś dziwne przeczucie, że tak łatwo nie wróci już do domu. Podniosła chybotliwie łeb, słysząc, jak łaciata kieruje jakieś słowa w jej stronę.
— Co tu robisz? Wiesz, gdzie jesteś? — z trudem zrozumiała sens słów.
Przyjemny głos.
— Nie... — zaprzeczyła cicho, tłumiąc w sobie łzy. Musiała wyglądać wyjątkowo żałośnie, ale nie była już w stanie dłużej ukrywać swoich uczuć — Nie wiem.
— Jak się nazywasz, kochanie?
— Yassmine... — wymamrotała, ukrywając pysk między łapami. Chłód śniegu palił ją w drżące podgardle — Niech mi pani pomoże, błagam...

Koemedagg? Uratuj biedną yass <3 Odwdzięczy ci się kiedyś jakoś xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette