Impulsy uderzały w jej umysł. Były
chaotyczne, nachalne i gwałtowne, składały się ze wszystkich możliwych
bodźców - począwszy od obrazów i dźwięków, kończąc na rozdzierającym
bólu. Nie potrafiła namierzyć jego źródła... Ani nawet odróżnić jawy od
sennych halucynacji, które przewijały się pośród myśli za każdym razem
gdy odpływała w nieświadomość. Budziła się i zasypiała, próbowała mówić,
jednak słowa rozmywały się gdzieś pośród nieładu pozostałych dźwięków.
Kiedy udawało jej się wyłapać poszczególne myśli zaczynała zastanawiać
się czy jeszcze żyje. Umierała? Czy tak właśnie wyglądała śmierć?
Zostajesz uwięziony w bliżej nieokreślonym miejscu i czasie, pełnym
sprzeczności - czujesz i nie czujesz, jesteś i cię nie ma. W
przebłyskach świadomości próbujesz zrozumieć co się dzieje, próbujesz
ułożyć myśli oraz zidentyfikować odczytywane przez organizm bodźce,
ułożyć je w całość, jednak zaraz potem twoje zmysły ponownie zawodzą.
Istniejesz więc w stanie bytu i niebytu i... Zastanawiasz się
półprzytomnie od kiedy wnętrze twej podświadomości miało tak silne
skłonności filozoficzne.
Nigdy
nie miało. Uświadomienie sobie tego prostego faktu sprowadziło ją na
właściwą drogę - powoli, stopniowo odzyskiwała zrozumienie własnych
myśli. Wszystko układało się w całość. Poczucie własnego ciała, bodźce,
które porządkowały się na właściwe miejsca, domniemana trzeźwość umysłu,
aż wreszcie na końcu wspomnienia. W przypływie impulsu poruszyła
niepewnie łapą, jakby chciała sprawdzić czy rzeczywiście zdołała się
wybudzić. Poczuła ból - ostry i słodko realny. Żyła. Jak długo była
nieprzytomna? Półprzytomna? Co właściwie się wydarzyło? I jakim cudem
balansując na krawędzi śmierci zdołała jej umknąć? Wzdrygnęła się na tę
myśl. Jej ciało było zesztywniałe, powoli przebudzało się z dziwnego
letargu. Czuła na skórze lepką krew, chłodne powietrze, szorstki dotyk
materiału oraz coś jeszcze - ciepło bijące od drugiej istoty.
Kiedy wyłapała ostatni bodziec, wydarzenia sprzed kilku godzin uderzyły
w jej umysł. Urywane obrazy, wspomnienia i głosy przewijały się pośród
jej myśli, formując wreszcie niepełny, acz względnie ułożony obraz.
Otworzyła oczy i jakby odruchowo poruszyła się gwałtownie - nie
kontrolowała w pełni tego czynu, jednak uznała to za tik przywróconego
do życia ciała, które chciało upewnić się w swej sprawności. Pod jej
powieki wlało się łagodne światło poranka. W tym samym czasie dotyk na
powierzchni jej pleców zelżał, a po chwili zniknął całkowicie,
pozostawiając po sobie nieprzyjemny chłód. Vesper odwróciła głowę, choć
nie odważyła się jeszcze podjąć próby podniesienia na własne łapy. Jej
spojrzenie spoczęło na psiej postaci, która najwyraźniej również została
dopiero co wyrwana ze snu. Beatrice. To jej obraz pamiętała
najdokładniej z ubiegłej nocy. Trafiła tu podczas śnieżycy, ranna i na
skraju przytomności. To właśnie sanitariuszce zawdzięczała życie.
Szumiało jej w głowie. Chciała się odezwać, jednak nie mogła - zarówno
przez znieruchomiały język i zaschnięte gardło, jak i brak pomysłu na
dobranie odpowiednich słów. Zamknęła usta, biorąc jednocześnie głęboki
wdech, jakby chciała siłą przywrócić swój umysł do poprawnego
funkcjonowania.
– Dzień dobry –
zagadnęła po chwili sanitariuszka. – Wyspałaś się? – zdawało się jakby
to pytanie było pierwszym, co przyszło jej do głowy.
Głos
miała spokojny, choć skrywał w sobie nutę niepewności i zmęczenia.
Vesper pomyślała o tym, ile ciężkiej pracy musiała ją kosztować ta
interwencja.
– Tak. Zdecydowanie – zmusiła swój język do współpracy, przybierając możliwie żywy ton. – Czuję się znacznie lepiej –
dodała jeszcze i jakby na potwierdzenie swoich słów uniosła się na
przednich łapach, przenosząc ciało do pozycji siedzącej. Stłumiła
stęknięcie bólu i pilnowała mimiki twarzy, by nie zdradzać żmudnej walki
ze światem wirującym przed jej oczyma. Uśmiechnęła się. A przynajmniej próbowała to zrobić.[ Beatrice? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz