Przytaknął, wiedząc, że samica go obserwuje.
— Ja jestem Koemedagg.
— Co to za imię? — Sven zastrzygł uszami, nie ukrywając konsternacji.
Przez całe swoje życie nie spotkał nikogo o równie nietypowym, osobliwym mianie. Czy to dlatego, że zawsze wszystkich unikał i nie zadawał sobie choćby minimalnego trudu, by poznać godność tego, kto się nim zainteresował? Nie wiedział i... Nie chciał wiedzieć. Nie było mu to potrzebne.
— Normalne. — „No, może dla ciebie”, pomyślał, lecz nie odważył się tego powiedzieć na głos, nie chcąc robić sobie wrogów wśród personelu medycznego. — Ale, cóż, trzeba przyznać, że jest długie.
— Dziękuję za pomoc. — mruknął niespodziewanie. Mimo bycia niesamowicie zgryźliwym, samiec znał podstawy kultury osobistej i nie zamierzał wyjść ze szpitala bez słowa.
— Nie ma za co. Uwielbiam pomagać innym.
Mieszaniec wstał, przeciągnął się i zrobił kilka kroków w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
— Poczekaj. — Zatrzymał się i skarcił w myślach. Co się stało z tym starym gburem, który praktycznie nigdy nie wykonywał czyichś poleceń? — Odpuść sobie jutrzejszy patrol.
Skinąwszy łbem, wyszedł ze szpitala.
Następnego dnia, gdy Sven się obudził, ciemnoszare chmury spowijały niebo, a w powietrzu można było wyczuć charakterystyczny zapach deszczu i czegoś jeszcze. Druga woń była znajoma, ale nie na tyle, by samiec w przeciągu kilkunastu uderzeń serca mógł rozpoznać, do kogo należy.
— Sven, jesteś tam? — Zanim zdążył jakkolwiek zareagować, do środka jego chatki wparowała poznana wczoraj suczka, której miana wciąż nie potrafił wypowiedzieć. Ko... Komea? Komeada? Gonada? — O, przepraszam. Nie wiedziałam, że dopiero wstałeś.
— Nie, ja... Co ty tutaj robisz?
— Mieszkasz dosyć daleko od szpitala i powinieneś się oszczędzać, a ja miałam trochę wolnego czasu, więc pomyślałam, że wpadnę i zmienię opatrunek...
— O każdego członka sfory się tak troszczysz? — Zmrużył ślepia. — Siadaj.
Wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze z nozdrzy z cichym świstem. „Będzie dobrze, Sven. Musi być”. Nie mógł uwierzyć w to, że Koemedagg bezinteresownie zwraca na niego uwagę i był pewien, iż za jakiś czas będzie musiał się jej za to odwdzięczyć.
— Jak łapa? — zapytała samica. Jej wiecznie rozpromienione oblicze powoli zaczynało działać mieszańcowi na nerwy. — Nic nie bolało?
— Nie — mruknął. — Bierz się do pracy.
Koemedagg?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz