Myślał, że dzisiejszy patrol nie przyniesie żadnych niespodzianek, że będzie on tym ze spokojnych. Intuicja tego dnia go zawiodła.
Gdzieś pod koniec wykonywanych obowiązków Cheops usłyszał niepokojące odgłosy z oddali. Nie mógł tego zignorować, musiał sprawdzić co było ich źródłem.
Im był bliżej, tym bardziej obce dźwięki przypominały mu płacz. Psi płacz, a po woni domyślił się, że należał on do szczenięcia. Tym bardziej musiał sprawdzić, co się wydarzyło. Istniało wysokie prawdopodobieństwo, że nieznajomy był zraniony.
Po chwili mógł ujrzeć leżącego na śniegu szczeniaka. Cheopsowi rozdzierało się serce, gdy widział go samotnego, kulącego się i smutnego.
Zbliżył się do niego, chcąc mu jakoś pomóc.
— Hej, zbłąkałeś się, maluchu? — po tych słowach nieznajomy szczeniak uniósł na niego wzrok. Samiec dostrzegł w nich łzy.
— Tak... Tak myślę... — wydukał, opuszczając wzrok.
— Nie zabijaj mnie. Nie jedz mnie. Pomocy. Pomóż mi. Proszę — wyszeptał, drżąc ze wzrokiem wbitym w śnieg pod swoimi łapami.
Cheops słysząc te słowa, spojrzał rozczulonym wzrokiem na szczeniaka.
— Hej, spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy, przy mnie jesteś bezpieczny — uśmiechnął się przyjaźnie. Nie chciał budzić w osamotnionym szczeniaku strachu, chciał mu pomóc. — Gdzie są twoi rodzice? — zamierzał dowiedzieć się najistotniejszych informacji. Jeżeli rodziciele szczeniaka nie byli daleko, istniała szansa, że szczeniak trafi do nich prędzej niż myślał.
Nie doczekał się odpowiedzi. Jedyną, bolesną informacją, jaką obrońca mógł wyczytać z pyszczka szczenięcia, były wijące się w jego ślepiach łzy. To zaalarmowało Cheopsa. Czy został porzucony? A może stracił swoich rodziców? To mogłoby wyjaśniać jego milczenie.
— Jak masz na imię? — postanowił przejść na inny temat, aby nie poczuł się przytłoczony.
— Rayweylin — odpowiedział po chwili, pociągając cichutko nosem.
— Witaj, Rayweylin. Ja jestem Cheops — przedstawił się, zachowując łagodny głos. — Pomogę ci. Zaprowadzę cię do mojego stada. Tam dostaniesz schronienie, wyżywienie, co tylko będziesz potrzebował — starał się go zachęcić do udania się wraz z nim do sfory. Nie mógł go zostawić. — Zgadzasz się?
Rayweylin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz