Nie takiego posunięcia się spodziewał. Kto w ogóle by się tego domyślił? Chciał tylko pokazać jej, po jak niebezpiecznej ścieżce się porusza i jak daleki powinna trzymać z nim dystans. Planowane przez niego obelgi nie zostały wypowiedziane, za sprawą samicy Beta. Erato go... pocałowała.
Ale jak? Co się właściwie działo? Czemu ona tak postąpiła? Chciała jeszcze bardziej go wzburzyć, czy może... nie. Tak cudowna samica nie mogła zapałać głębszym uczuciem do takiego kogoś, jak on. Przecież byli rywalami, wrogami, dlaczego los spłatał mu takiego figla? To wszystko było poplątane!
Oplótł go przyjemny dreszcz, przed którym przeprowadzał nieskuteczną walkę. Wszystko, co chował w swoim wnętrzu i bronił się, by nigdy to nie wyszło na wierzch, właśnie w tej chwili się przez niego przedzierały. Nie pozwolił im jednak zawładnąć jego osobą. Musiał z tym walczyć, chociaż doskonale wiedział, że zbyt długo ta chwila trwała.
Po chwili w jego zaskoczonych ślepiach błysnął gniew, mimo to wciąż przyćmiony przez tę pierwszą emocję. Odsunął gwałtownie od niej pysk, patrząc się prosto w jej ciemne oczy. One były tak, pomimo "pospolitej" barwy, nieziemskie.
Potrząsnął łbem, chcąc zmieść natarczywe myśli.
— Co ty do cholery robisz?! — z jego krtani wydobył się przygłuszony warkot.
Widząc wyraz pyska Erato, samiec mógł nieprędko spodziewać się odpowiedzi. Wobec tego spojrzał na nią z pretensją i odsunął się jeszcze bardziej.
— Po co to zrobiłaś?! — chodził podenerwowany w tę i z powrotem. — Po co? — wyszeptał rozpaczliwie. Powoli gubił się we własnych myślach, słowach, zachowaniu.
Przystanął, spuszczając łeb. Nie mógł na nią spojrzeć.
— Concorde... — usłyszał, ale nie pozwolił dojść jej do słowa;
— Nie podchodź! — syknął, słysząc jak samica Beta się zbliża. Concorde uniósł na nią spojrzenie. Mógł to wszystko przyjąć do serca, ale... zupełnie nie potrafił. Wiedział z czym później mogłoby się to wiązać, a poza tym i tak nie miałoby to najmniejszego sensu. W ogóle nie miał też pewności, czy odruch Erato był spowodowany tym, o czym żołnierz myślał.
— Wszystko zniszczyłaś, ty... cholera — znów spuścił wzrok, nie mogąc wymyślić sensownych słów. Czemu nie mógł po prostu na nią warknąć, rzucić obelgi i odejść? Pogrążał się.
— Jeśli chciałaś mnie zaskoczyć, to udało ci się, wygrałaś — pokręcił bezsilnie głową. — Naprawdę ci się udało — dodał cicho, aby tylko on mógł siebie usłyszeć.
— Ale całujesz kiepsko, księżniczko — próbował przybrać typowy dla siebie ton, jednak marnie to wyszło. Brzmiało to jak przyznanie się, że było wręcz przeciwnie. Chciał zapaść się pod ziemię po tych słowach. W końcu jak mógł stwierdzić, czy ich pocałunek był dobry, czy też nie, skoro był to jego pierwszy raz?
Spoglądał na nią przez chwilę, opierając się temu, co działo się w jego wnętrzu. Nie czekał na jej reakcje i słowa. Westchnął i odwrócił się tyłem do Erato, z zamiarem zostawienia jej samej. Nie chciał jednak wracać do koszar, wiązałoby się to z jej obecnością przez pół dnia, a Concorde jak na razie nie był do tego przygotowany.
Może zbyt emocjonalnie zareagował, ale po raz pierwszy w tak odczuwalny sposób stracił całą pewność siebie. Panika. Owładnęła go panika.
Erato?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz