Połowa księżyca płynęła po niebie, szarym światłem zalewając ogołocony z liści las, przemierzany przez szczupłą sarnę. Drzewa połyskiwały w bladym blasku srebrzystej tarczy, a Sven leżał, skrywając się w krzakach, na tyle daleko, by zwierzyna go nie wyczuła. Sierść samca nieprzyjemnie przykleiła się do jego ciała; wszystko było przesiąknięte wilgocią.
Chciał wstać, ale był naprawdę zmęczony. Bezsenność ponownie dała o sobie znać, zaburzając rozkład dnia i rujnując obecną dotychczas w życiu samca harmonię. Wczoraj nie mógł zasnąć, więc poszedł na nocny patrol, z którego wrócił niesamowicie wyczerpany i przespał praktycznie całe popołudnie. Teraz także powinien być pełen energii, a jednak... Cóż, to było naprawdę denerwujące.
„Chyba nic się nie stanie, jeżeli przymknę na chwilę oko”, pomyślał i zamknąwszy ślepia, zasnął w ciągu kilku uderzeń serca.
Gdy się obudził, słońce wschodziło.
— To musiała być dobra drzemka. — Zastrzygł uszami i przeniósł wzrok na stojącą nieopodal właścicielkę głosu. Kojarzył ją. Wiedział, że pochodzi ze sfory.
— Mogła być lepsza. — Wstał, rozciągnął się i ziewnął przeciągle.
— Ale i gorsza, prawda?
Zmrużył ślepia.
— Mam na imię Hebe. — Samica zamerdała ogonem. — Ty musisz być tym nowym strażnikiem... Sven?
Skinął łbem i rozejrzał się. Zaburczało mu w brzuchu.
— Głodny? — spytała. — Niedawno uzupełniłam spiżarnię.
— Sugerujesz, że nie potrafię samodzielnie polować? — Skrzywił się. — Dobrze, przekonajmy się. Spotkamy się tu, gdy słońce będzie w zenicie, a ten, kto przyniesie więcej mięsa, wygrywa.
Nie czekając na odpowiedź suczki, odwrócił się i ruszył w głąb lasu. Był pewien, iż wygra, lecz nie wiedział, że ma do czynienia z zawodową łowczynią.
Ognista kula górowała, kiedy mieszaniec dotarł na ustalone przez niego przedtem miejsce. Hebe siedziała z dumnie uniesionym łbem, a gdy zauważyła samca, wyprostowała się i odsunęła, ukazując leżący za nią stos zdobytej zwierzyny. Sven usiadł, spojrzał na swój mały stosik i westchnął.
— Wygrałaś.
Hebe?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz