Gdy Erato była młodsza, oprócz opowieści o rycerzach, szczególnym umiłowaniem darzyła historie romantyczne. Nie przyznawała się do tego przed nikim, czasem nawet przed samą sobą, obawiając się, że może to kolidować z wizerunkiem, który próbowała dla siebie wypracować. Rycerze, choć mieli swoje damy serca, nie rozczulali się nad ckliwymi scenami niczym mające w głowie fiu-bździu panienki.
Była rycerzem. Nie powinna była teraz pamiętać tych opisów głoszących o tym, jak to czas zatrzymał się za sprawą jednego pocałunku.
Wyglądało jednak na to, że czas naprawdę się zatrzymał. Przez tę jedną chwilę, gdy pyski Erato i Concorde'a były złączone, zanim on ją odepchnął, wszystko inne pozbawione było sensu. Byli tylko oni, oni i łączące ich uczucie, jakkolwiek ckliwie by to nie brzmiało.
A potem on się od niej odsunął, o wiele zbyt gwałtownie, by mogła spodziewać się czegoś dobrego. W jego oczach błyszczał gniew. Był na nią zły, zły, że go pocałowała.
Czego ona się tak właściwie spodziewała?
Pozwoliła dać się ogarnąć obojętności, choć chciała upaść mu u łap i wyznać swoje uczucia, o których istnieniu jeszcze przed chwilą sama nie miała pojęcia. Chciała go błagać, by i on dał się owładnąć temu samemu, jeśli miał w sobie choć krztynę ciepłych uczuć względem niej.
Zamiast tego po prostu wysłuchiwała jego krzyków.
Był nie tylko zły. Przez jego oczy przechodziło całe mnóstwo błysków i cieni, których pochodzenia nie była w stanie odgadnąć.
— Co ty do cholery robisz?!
Całuję cię, czy to nie oczywiste?
— Po co to zrobiłaś?! Po co?
Nie "po co", tylko "dlaczego". Zrobiłam to, bo cię ko...
— Concorde... — wyszeptała wreszcie, lecz on nie dał jej powiedzieć nic więcej.
Chciała do niego podejść, lecz jej nie pozwolił. Uciekał przed nią jak przed potworem, najstraszniejszym ze zmor i widm.
— Wszystko zniszczyłaś, ty...
Nie chciałam nic niszczyć. Chciałam jedynie zbudować coś nowego.
— Jeśli chciałaś mnie zaskoczyć, to udało ci się, wygrałaś. Naprawdę ci się udało.
Nie. Przegrałam.
— Ale całujesz kiepsko, księżniczko.
Czuła się, jakby ją uderzył. Wolałaby, żeby ją uderzył.
Chciała, by pokazał jej, jak w takim razie miał wyglądać dobry pocałunek.
Odwrócił się do niej tyłem, lecz zamarł. Najwyraźniej bił się z myślami, lecz ona nawet nie łudziła się, że to ona w nich gości. A nawet jeśli gościła, na pewno nie były to miłe myśli.
— Concorde — spróbowała ponownie, brzmiąc o wiele bardziej błagalnie, niż mogłoby się to podobać jej samej. — Proszę cię, porozmawiajmy.
— Chcesz porozmawiać? — prychnął. — Niby o czym?
— O tym, że nie zrobiłam tego, żeby cię zaskoczyć, żeby wygrać. O tym, że zaskoczyłam samą siebie. O tym, że jakkolwiek bardzo nie chciałabym cię nienawidzić, nie potrafię. O tym, że to było szczere, choć rzeczywiście niespodziewane. O tym, że czuję do ciebie o wiele więcej, niż powinnam — wymieniała, nie dbając już nawet o to, czy on jej słucha.
Musiała być szczera przynajmniej z samą sobą.
Concorde?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz