Coś w samcu zawrzało.
— Myślisz, że sam sobie nie poradzę? — Zjeżył sierść na grzbiecie. — Najpierw wchodzisz do mojego legowiska bez pytania, a teraz śmiesz twierdzić, że potrzebuję pomocy od kogoś tak młodego i niedoświadczonego, jak ty?
Obnażył zęby i zaczął warczeć.
— Zjeżdżaj stąd.
Samica wyszła, nie wchodząc uprzednio w dyskusję z rozzłoszczonym mieszańcem. W akcie gniewu samiec chwycił liść, którym otoczona była jego ranna łapa, i szarpnął, uwalniając się od opatrunku.
— Nikogo nie potrzebuję — burknął, usiadłszy na ziemi. Czuł się bardzo głupio; nie wiedział, co w niego wstąpiło, ale teraz to już bez znaczenia. Stało się. Właśnie nakrzyczał na psa, który chciał mu pomóc dlatego, że taki jest jego obowiązek, a nie po to, by w przyszłości zażądać czegoś w zamian.
Westchnął, podniósł się i ruszył w kierunku wojskowej siedziby. Nie zamierzał zastosować się do polecenia pielęgniarki, planował funkcjonować tak, jak gdyby rana na jego łapie już dawno się zagoiła. Sven wiedział, że w ten sposób zaszkodzi jedynie sobie, ale gniew przyćmił mu zdrowy rozsądek na tyle, iż stwierdził, że skutkami swojego nieodpowiedzialnego zachowania będzie martwił się później.
Po tym, jak stawił się u generał, zgodnie z jej poleceniem zaczął patrolować teren w pobliżu domu alf. Mieszaniec niedawno usłyszał od kogoś, że emerytowany przywódca odszedł, wprawiając nie tylko rodzinę, ale i znaczną część członków Północnych Krańców, w żałobę i ból. Nie był pewien, czy to prawda, lecz jednocześnie nie widział powodu, dla którego ktokolwiek z tej wzajemnie ufającej sobie społeczności miałby go okłamywać.
Koemedagg?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz