— A no tak! Musisz przecież wiedzieć, gdzie mieszkam — zaśmiał się z własnego zaniedbania. — To czerwona chatka, średniej wielkości, znajduje się najbliżej siedziby Alfy — wyjaśnił, a sama Koemedagg lekko się po tej informacji poruszyła. Wychodziło na to, że miała dzisiaj niewyobrażalną porcją szczęścia! Nie dość, że napotkała chętnego do pomocy obrońce, to jeszcze tak się złożyło, że wiedziała gdzie ów czerwony domek był - dzisiaj nawet obok niego krążyła w poszukiwaniu lekarstw. Uśmiechnęła się na to wspomnienie i pokiwała łebkiem w geście zakodowania przedstawionych informacji jak i przekazania, że były one jak najbardziej jasne.
— To dobrze — również się uśmiechnął, machając delikatnie ogonem. — W takim razie czas już na mnie. Do jutra — dodał, wychodząc ze składzika.
— Do zobaczenia — mógł usłyszeć za sobą Cheops. Sunia odprowadziła go spojrzeniem z lekkim i pogodnym uśmiechem, a gdy już na dobre opuścił jej gabinet, westchnęła cicho z lekkim uśmiechem na mordce i zerknęła ostatni raz na poukładane roślinki. Po krótkiej chwili sama się podniosła po to, by ruszyć na mały obchód po salach zajmowanych przez pacjentów. Musiała być definitywnie pewna w tym, że tak jak powiedziała Cheopsowi - pacjenci byli w dobrym stanie. Jednak jakaś jej część skryta głęboko w jej wnętrzu prosiła, aby było inaczej.
Dzień zapowiadał się ładnie. Koemedagg wstała wcześniej niż się umówiła z obrońcą nie ze względów stresu czy prób znalezienia wymówki - jedynie w połowie! - a z przyczyn obowiązków. Nie chciała opuścić szpitala pozostawiając go kompletnie bez odpowiedniej opieki czy chociażby słowa. Dlatego też wcześniej niż zazwyczaj wpadła do rezydujących w salach pacjentów podając im to co potrzebne, zmieniając opatrunki i kiedy skończyła; był idealny moment by wybrać się pod czerwoną chatkę należącą do Cheopsa. Przed opuszczeniem szpitala doprowadziła się jeszcze do względnej przyzwoitości, zjadła na szybko posiłek przyniesiony przez jednego psa z personelu i wyszła.
Gdy spokojnym truchtem szła we wspomnianym kierunku, dojrzała sylwetkę podpalanego dobermana, który tak właściwie wyszedł jej na przeciw. Przywitała go łagodnym uśmiechem i lekkim poruszeniem ogona w przyjaznym geście. Mimo lekkich obaw co do opuszczenia szpitala, to musiała przyznać sama przed sobą, że naprawdę zaciekawiła się możliwością wspólnego przejścia się na patrol.
— Witam w tak piękny poranek — rzekł wesoło, na co sunia wyszczerzyła białe kiełki i mruknęła wesoło w odpowiedzi krótkie "witam", a jej głos był lekki i przyjemny dla psiego ucha. Długo nie zwlekali, gdyż po krótkim przywitaniu, oboje ruszyli na zaproponowany patrol.Po dłuższej chwili spokojnego truchtania u boku większego od niej obrońcy i rozglądania się po urokliwej okolicy, Koemedagg w końcu zabrała głos przerywając panującą pomiędzy nimi ciszę, jednak jej dwubarwne spojrzenie nie było utkwione w towarzyszącym jej Cheopsowi. — Zazwyczaj sam chodzisz na takie patrole? — dopiero pod koniec własnych słów przekrzywiła łebek tak, że jej spojrzenie spadło na bok mordki dobermana: — Z tego co się orientuje to...Chyba nie ma zbyt wielu obrońców w sforze? — zagaiła, chcąc jakoś przerwać ciszę i uśmiechnęła się spokojnie oczekując odpowiedzi.
[ Cheops? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz