Nie była przekonana co do skuteczności naparów słynnego w tutejszych
stronach handlarza, jednak oboje, ani ona ani jej ukochany, nie mieli nic do
stracenia. Mogliby jedynie na tym zyskać. Nie chciała żyć bez Enyaliosa, wiedziała,
że jej istnienie bez niego byłoby puste, zatopione, niczym wraki statków, w
oceanie rozpaczy i beznamiętności.
– Nie mam nic przeciwko – posłała mu eteryczny
uśmiech. – Możemy spróbować i mieć nadzieję, że wytwory lisa rzeczywiście
działają.
– Dziękuję, Lav – zerknął na nią z wdzięcznością, a ona otworzyła pysk, aby coś
powiedzieć. – To wiele dla mnie znaczy.
– Nie masz za co dziękować – pokręciła głową. – To dla mnie równie ważne – przeniosła
spojrzenie z partnera na chatkę malującą się kilkanaście metrów przed nimi. – No
i jesteśmy – westchnęła głęboko.
To było jej pierwsze mieszkanie w Północnych Krańcach. Nigdy nie poczuła z tym
miejscem specjalnej więzi i tę niewielką, drewnianą chatkę ciężko jej było
nazywać domem, teraz miała jednak przeczucie, że będzie inaczej. Bo
teraz on, miłość jej życia, był u jej boku. Od wielu lat dawał jej
poczucie bezpieczeństwa i ciepła.
Przez kilka pierwszych dni od przeprowadzki temat handlarza odsunęli na bok –
skupili się na sprzątnięciu „nowego” domu po długiej nieobecności (w czym mogli
liczyć na pomoc córek), a następnie na urządzeniu wnętrza. W tych na pozór
wymagających czynnościach odnaleźli sporo radości i spędzili świetnie czas we
dwójkę, rzadziej we trójkę, gdy któreś z ich dzieci postanowiło im pomóc. Enyalios
niektóre chwile spędzał na doradzaniu swojej starszej córce, Laverne natomiast
zdarzyło się zaledwie kilka razy – bo młoda samica miała wiele własnych zajęć –
odwiedzić Hebe.
– Lav… - mruknął pewnego wieczoru emerytowany samiec Beta, gdy leżał z
partnerką w łóżku, a światło dogasających świec tańczyło z cieniami po pomieszczeniu.
– Hm? – suczka uchyliła powieki, aby popatrzeć na swego życiowego towarzysza.
– Może moglibyśmy w najbliższym czasie poszukać lisa? – wyszeptał, wpatrując
się w sufit.
Wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy. Domyślała się, o co mogło chodzić
Enyaliosowi i wcale mu się nie dziwiła.
Stado kilka dni temu musiało pożegnać emerytowanego samca Alfa, Makbetha. To wydarzenie
na skalę stada, przypominało wszystkim, że śmierć istnieje i zbiera swoje
żniwa, zwłaszcza wśród starszych osobników.
– Możemy zrobić to jutro – oznajmiła Laverne po chwili namysłu. – Wyruszyć z
rana, aby nie martwić się zmrokiem i poszukać handlarza. Co o tym sądzisz?
– Jutrzejszy poranek brzmi dobrze – zgodził się samiec, a jego ślepia rozbłysły
w półmroku.
– W porządku. A więc się wyśpijmy, czeka nas trudna wyprawa – powiedziała, aby już
po chwili ziewnąć.
Skinął tylko głową, po czym zdmuchnął świecę po swojej stronie łóżka, która w
przeciwieństwie do tej Laverne jeszcze się nie wypaliła. W ich sypialni zapadła
całkowita ciemność.
– Dobranoc, Laverne. Kocham cię – rozbrzmiał spokojny, pobrzmiewający zmęczeniem
głos.
– Też cię kocham. Dobranoc – wymruczała i przysunęła się do Enyaliosa, przytulając
się do niego.
Gdy przygotowywali się do wyprawy, słońce gościło nisko na niebie, witając
świat swoimi pierwszymi promieniami. Emerytowana para Beta zjadła porządne
śniadanie, które poprzedniego dnia Laverne przyniosła ze spichlerza, spakowała
niewielkie ilości prowiantu i przygotowała sakiewki z brzęczącymi jantarami, aby następnie
bez pośpiechu wyruszyć na północ w poszukiwaniu słynnego lisa polarnego. Na terenach
Północnych Krańców śnieg powoli topniał, im dalej jednak szli, tym więcej go
było. Przedzierali się przez zaspy zmarzniętego puchu, wspominając czasy gdy
ich córki były małe, czy też rozmawiając o najświeższych informacjach z miasta.
– Podobno niedźwiedzie polarne sygnalizują obecność handlarza – napomknął nagle
Enyalios.
– Też o tym słyszałam – przytaknęła samica. – I o tym, że zawyża ceny, więc
trzeba się z nim targować – roześmiała się cicho pomimo lekkiej zadyszki, po
czym uniosła swoje spojrzenie na nieboskłony, gdy poczuła na nosie pierwsze
płatki śniegu.
Z czasem pojawiało się ich coraz więcej. Tańczyły w powietrzu, popychane przez
nabierający na sile wiatr, który bawił się również w sierści psów.
– Mam nadzieję, że to nie śnieżyca –
odezwała się po jakimś czasie Laverne. – Są tu niestety stosunkowo częste.
Enyalios?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz