Od Laverne CD. Enyaliosa

Nie była przekonana co do skuteczności naparów słynnego w tutejszych stronach handlarza, jednak oboje, ani ona ani jej ukochany, nie mieli nic do stracenia. Mogliby jedynie na tym zyskać. Nie chciała żyć bez Enyaliosa, wiedziała, że jej istnienie bez niego byłoby puste, zatopione, niczym wraki statków, w oceanie rozpaczy i beznamiętności.
 – Nie mam nic przeciwko – posłała mu eteryczny uśmiech. – Możemy spróbować i mieć nadzieję, że wytwory lisa rzeczywiście działają.
– Dziękuję, Lav – zerknął na nią z wdzięcznością, a ona otworzyła pysk, aby coś powiedzieć. – To wiele dla mnie znaczy.
– Nie masz za co dziękować – pokręciła głową. – To dla mnie równie ważne – przeniosła spojrzenie z partnera na chatkę malującą się kilkanaście metrów przed nimi. – No i jesteśmy – westchnęła głęboko.
To było jej pierwsze mieszkanie w Północnych Krańcach. Nigdy nie poczuła z tym miejscem specjalnej więzi i tę niewielką, drewnianą chatkę ciężko jej było nazywać domem, teraz miała jednak przeczucie, że będzie inaczej. Bo teraz on, miłość jej życia, był u jej boku. Od wielu lat dawał jej poczucie bezpieczeństwa i ciepła.
Przez kilka pierwszych dni od przeprowadzki temat handlarza odsunęli na bok – skupili się na sprzątnięciu „nowego” domu po długiej nieobecności (w czym mogli liczyć na pomoc córek), a następnie na urządzeniu wnętrza. W tych na pozór wymagających czynnościach odnaleźli sporo radości i spędzili świetnie czas we dwójkę, rzadziej we trójkę, gdy któreś z ich dzieci postanowiło im pomóc. Enyalios niektóre chwile spędzał na doradzaniu swojej starszej córce, Laverne natomiast zdarzyło się zaledwie kilka razy – bo młoda samica miała wiele własnych zajęć – odwiedzić Hebe.
– Lav… - mruknął pewnego wieczoru emerytowany samiec Beta, gdy leżał z partnerką w łóżku, a światło dogasających świec tańczyło z cieniami po pomieszczeniu.
– Hm? – suczka uchyliła powieki, aby popatrzeć na swego życiowego towarzysza.
– Może moglibyśmy w najbliższym czasie poszukać lisa? – wyszeptał, wpatrując się w sufit.
Wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy. Domyślała się, o co mogło chodzić Enyaliosowi i wcale mu się nie dziwiła.
Stado kilka dni temu musiało pożegnać emerytowanego samca Alfa, Makbetha. To wydarzenie na skalę stada, przypominało wszystkim, że śmierć istnieje i zbiera swoje żniwa, zwłaszcza wśród starszych osobników.
– Możemy zrobić to jutro – oznajmiła Laverne po chwili namysłu. – Wyruszyć z rana, aby nie martwić się zmrokiem i poszukać handlarza. Co o tym sądzisz?
– Jutrzejszy poranek brzmi dobrze – zgodził się samiec, a jego ślepia rozbłysły w półmroku.
– W porządku. A więc się wyśpijmy, czeka nas trudna wyprawa – powiedziała, aby już po chwili ziewnąć.
Skinął tylko głową, po czym zdmuchnął świecę po swojej stronie łóżka, która w przeciwieństwie do tej Laverne jeszcze się nie wypaliła. W ich sypialni zapadła całkowita ciemność.
– Dobranoc, Laverne. Kocham cię – rozbrzmiał spokojny, pobrzmiewający zmęczeniem głos.
– Też cię kocham. Dobranoc – wymruczała i przysunęła się do Enyaliosa, przytulając się do niego.

Gdy przygotowywali się do wyprawy, słońce gościło nisko na niebie, witając świat swoimi pierwszymi promieniami. Emerytowana para Beta zjadła porządne śniadanie, które poprzedniego dnia Laverne przyniosła ze spichlerza, spakowała niewielkie ilości prowiantu i przygotowała sakiewki z brzęczącymi jantarami, aby następnie bez pośpiechu wyruszyć na północ w poszukiwaniu słynnego lisa polarnego. Na terenach Północnych Krańców śnieg powoli topniał, im dalej jednak szli, tym więcej go było. Przedzierali się przez zaspy zmarzniętego puchu, wspominając czasy gdy ich córki były małe, czy też rozmawiając o najświeższych informacjach z miasta.
– Podobno niedźwiedzie polarne sygnalizują obecność handlarza – napomknął nagle Enyalios.
– Też o tym słyszałam – przytaknęła samica. – I o tym, że zawyża ceny, więc trzeba się z nim targować – roześmiała się cicho pomimo lekkiej zadyszki, po czym uniosła swoje spojrzenie na nieboskłony, gdy poczuła na nosie pierwsze płatki śniegu.
Z czasem pojawiało się ich coraz więcej. Tańczyły w powietrzu, popychane przez nabierający na sile wiatr, który bawił się również w sierści psów.
 – Mam nadzieję, że to nie śnieżyca – odezwała się po jakimś czasie Laverne. – Są tu niestety stosunkowo częste.

Enyalios?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette