Od Koemedagg - zadanie 3

          Mimo tego, że niejako uzupełniła zapasy potrzebnych roślin do wykonywanych przez nią obowiązków, okazało się, że innych również brakowało. Pogoda nie była zbyt łaskawa i jeżeli ktokolwiek się nie pośpieszy, może później być poważny problem z dostępem do odpowiednich leków, a w każdej chwili ktoś śmiertelnie ranny mógł trafić na blok. Niewiele było personelu, a jednak ktoś musiał zostać by doglądać obecnie urzędujących w szpitalu pacjentów - na samym początku Koemedagg nie była przekonana co do tej wyprawy. Z tego co zostało jej przekazane, potrzebne rośliny znajdowały się poza terenami sfory, a co za tym szło; nie było tam najbezpieczniej. Musiała jednak iść. Wolała nie myśleć o najgorszych sytuacjach siedzących gdzieś z tyłu jej głowy.
          — Nie wiem czy to dobry pomysł — ozwał się głos tuż za głową Koemedagg kiedy ta spokojnie zagarniała potrzebne na długą drogę zioła w zmniejszonej ilości, by przypadkiem zbytnio nie uszczuplić potrzebnych zapasów. — To niebezpieczna droga, nie powinnaś zapuszczać się tak daleko tym bardziej sama. — kontynuował niski, zdecydowanie należący do psa głos w którym z łatwością szło usłyszeć niepokój i troskę. Sunia westchnęła cicho pod nose i odwróciła się. Jej spojrzenie spadło prosto na sylwetkę jej ojca, który wpatrywał się z nią z wieloma wątpliwościami we własnych ślepiach.
          — Dobrze wiesz, że to konieczne — zaczęła spokojnym głosem, posyłając ojcu uspokajający uśmiech, a gdy ten podszedł bliżej i przysiadł obok niej, delikatnie się do niego przytuliła i oparła o jego bark. — Leki i zioła się kończą, ktoś musi pójść je pozbierać. 
          — Od czegoś jest zielarz — zaprotestował pies, marszcząc lekko brwi, na co sunia uśmiechnęła się nieco smętnie i odsunęła, zagarniając łapami ostatnie roślinki nim zamknęła je w nieco większym liściu tworząc z niego mały tobołek odpowiedni do pochwycenia w zęby. Jej ojciec miał trochę racji, jednak Amaris również próbowała na wszelkie sposoby uzupełniać brakujące lekarstwa. To nie tak, że personel obijał się w takim momencie; nie, nie! Jednak kogoś trzeba było wysłać, a że Koemedagg zgłosiła swoją chęć z własnej woli nie mogła od tak się wycofać. 
          — Owszem, Amaris też robi co może aby nie zabrakło zapasów. Jednak ktoś musi iść trochę dalej. — mruknęła, po chwili kontynuując: — Lekarze i reszta ważniejszego personelu musi zostać w szpitalu aby doglądać pacjentów. Lepiej abym poszła ja, niż chociażby Maerose. Ktoś wyżej musi pilnować, a że znam potrzebne lekarstwa jestem w stanie je odszukać i zebrać. — wyjaśniła lekkim głosem, zerkając na niezbyt przekonanego jej słowami ojca, który burknął coś niezrozumiałego pod nosem i pokręcił przecząco łbem.
          — Weź chociaż kogoś ze sobą — westchnął
          — Samotna podróż pójdzie mi sprawniej — rzuciła, sama kręcąc łebkiem. — Zresztą, żołnierze i obrońcy mają po łokcie roboty przy sforze! Nie będę im zawracać głowy wypadem na raptem dwa, może trzy dni kawałek poza oznaczenia graniczne. — wolała nie zabierać ze sobą nikogo właśnie ze względu na fakt, że mógłby ją opóźniać i odsłonić sforę, która i tak niestety cieniutko się trzymała jeżeli chodzi o ilość chętnych na stanowiska obrońców czy strażników. 
          — Kawałek poza oznaczenia? To dalej odsłonięte tereny pełne wilków, niedźwiedzi, obcy-
          — Tato, wrócę cała — liznęła psa w polik i delikatnie wsunęła mordkę pod podbródek samca. Po niedługiej chwili podniosła się i nachyliła po tobołek przygotowany na drogę. — Nim się obejrzysz już będę z powrotem w szpitalu, obiecuje — uśmiechnęła się lekko a starszy od nie pies westchnął jedynie ze zrezygnowaniem i również liznął córkę w policzek z cichym mruknięciem w geście pożegnania.

          Po tej krótkiej rozmowie z ojcem, Koemedagg opuściła truchtem szpital wcześniej informując Maerose o swojej wyprawie, po czym już o wiele szybszym tempem opuściła okolice domków wbiegając w las otaczający opuszczoną przez ludzi dawną wioskę. Łapy ją niosły lekko, a sunia sprawnie i żwawo przemierzała kolejne włości sfory dążąc ku ich końcowi. Wymijała drzewa, przeskakiwała przysypane śniegiem zaspy, pokonywała większe głazy raz się nawet na jednym ślizgając gdy musiała się po nim wspiąć. Zajęło jej dłuższą chwile dotarcie do granicy, przy której zatrzymała się i wypuściła z mordki zawiniątko z ziołami cichutko dysząc pod nosem. Jej dwubarwne spojrzenie zawiesiło się na horyzoncie a sama próbując złapać oddech przełknęła ciężej ślinę. "Nie ma już odwrotu, ruszaj" - powiedziała cicho w myślach i zacisnęła mocniej szczęki. Rozpakowała tobołek, wzięła odrobinę ziół na dodanie sił i ruszyła dalej z powolnego truchtu przechodząc w bieg.
          Okolica stopniowo się zmieniała im dalej Koemedagg oddalała się od znajomych drzew, krzewów czy zapachów. Ziemia pod jej łapami stawała się coraz twardsza i pozbawiona trawy. Zostawiła za sobą lasek, a przed sobą miała zarys kolejnej jego części. Starszej, gęstszej i zamieszkanej przez niezbyt przyjaźnie nastawione wilki. Mimo tego, że niepokojące myśli przeszły przez jej głowę gnała dalej. Nad nią kłębiły się szare i gęste chmury niezapowiadające najlepszej pogody. Nie myliła się, bo po chwili poczuła na nosie zimny płatek śniegu. Pojedyncze, malutkie płatki jednak dość szybko zmieniły się w ciężką i grubą śnieżycę połączoną z tnącym i lodowatym wiatrem. Młoda pielęgniarka z trudem przebijała się przez białą ścianę. Wiatr targał jej futrem, ograniczał widoczność i świszczał w uszach. W pewnym momencie zawiał tak mocno, że sunia wypuściła zawiniątko z ziołami a te powpadały w śnieżne zaspy. 
          — Oh nie, nie, nie! — pisnęła próbując łapami wyłapać potrzebne na powrót zioła, jednak wiatr jak na złość wszystkie rozwiał tak, że sunia nie dała rady ich nawet znaleźć! Zatrzymała się i zadrżała strosząc sierść na karku by się odrobinę ogrzać. Zerknęła za siebie szerzej otwierając swoje żółte oko dostrzegając, że agresywnie spadający śnieg już zdołał przykryć i rozwiać zostawiane przez nią ślady - nie miała jak się wycofać! To uświadomiło jej, że kompletnie nie wiedziała gdzie jest. Kompletny brak widoczności przez grubą ścianę wciąż tnącego śniegu nie ułatwiał jej orientacji w terenie, a jej zmysł powonienia był kompletnie bezużyteczny. Zimno i wilgoć nie były jej zbyt przychylne. Nie mając zbyt wielkiego wyboru parła dalej przed siebie czując jak coraz bardziej trzęsą się jej łapy i dygocze szczęka. Było zimno, okropnie zimno, a Koemedagg znajdowała się na odsłoniętym terenie wystawiona na uderzający w jej boki wiatr, a nic nie wskazywało na to aby pogoda w najbliższym czasie się uspokoiła. 
          Przedzierała się przez rosnące, śnieżne zaspy coraz wolniej i słabiej, tracąc siły i powoli również czucie we własnych łapach. Jej mokre futerko robiło się coraz cięższe przez oblepiający je śnieg, płuca szczypały z zimna tak samo jak i nos biało-niebieskiej suni. W pewnym momencie potknęła się o zasypany kamień i z piśnięciem zaskoczenia padła na ziemię turlając się z lekkiego wzniesienia by ostatecznie paść w śnieg z głuchym uderzeniem. Próbowała się podnieść jednak bezskutecznie. Poddała się więc i leżała dłuższą chwilę z pół-otwartymi ślepiami czując jak ogarnia ją ogromna senność i zmęczenie. Wiedziała, że nie może zasnąć na mrozie - bo już się nie obudzi! Z całych sił próbowała zmusić swoje obolałe mięśnie do współpracy, jednak ni drgnęła. Wtedy też dojrzała zbliżającą się do niej ogromną, rozmazaną sylwetkę. Nim rozpoznała kto do niej szedł jej powieki ciężko opadły tym samym sprawiając, że jedyne co widziała to ciemność. Zasnęła.

          Poczuła ciepło. Nie obudziła się jednak od razu, chwile jej to zajęło, a zdecydowanie pomogło jej w tym silne szturchnięcie w bok, przez które otworzyła szeroko oczy gwałtownie wciągając przy tym powietrze w płuca. Zamrugała parę razy widząc przed sobą....bure, szorstkie futro i...Niedźwiedzią łapę?! Próbowała zerwać się na równe łapy, jednak gdy już się zerwała, zachwiała się i ponownie runęła na coś miękkiego. Niedźwiedź cofnął się zaskoczony z tak nagłej reakcji suni i zamrugał swoimi ciemnymi jak jagody oczami, przyglądając się zdezorientowanej i przerażonej Koemedagg. 
          — Może być pies spokojny — rozległ się w końcu ciepły głos. Jak się okazało, niedźwiedź był...Niedźwiedzicą, która ciężko usiadła na ziemi i dalej przyglądając się przyciskającej się do ściany sporej gawry suni dodała: — Ja pomóc, ja nic psu nie zrobić!
Sunia otworzyła szerzej swoje ślepia i zastygła wsłuchując się w ciepły, spokojny jednak lekko zniekształcony głos niedźwiedzicy. Minęła dłuższa chwila za nim ta pojęła co właśnie usłyszała i bardzo powoli zaprzestała przyciskania się do ściany legowiska w jakim się znajdowała. Poczuła lekkie pieczenie na opuszkach łap i barku, gdzie miała prowizoryczne opatrunki, najpewniej założone przez niedźwiedzice. Jak widać nie wyszła bez szwanku po wczorajszym potknięciu o kamień. Zerknęła w swoje prawo dostrzegając wyjście z gawry przysłonięte plątaniną krzaków i błota. Przez malutkie szczelinki szło dojrzeć wciąż padający śnieg, jednak we wnętrzu gawry było ciepło i przyjemnie.
          — Dobrze się czuć? Znaleźć psa zmarzniętego w śniegu — ponownie zapytała niedźwiedzica, unosząc przy tym nieznacznie brwi w dalszym ciągu przypatrując się powoli rozluźniającej się, lecz pozostającej w szoku suni. Słysząc o tym, że to właśnie niedźwiedzica ją znalazła, przyniosła tu i ogrzała, Koe poczuła lekkie ukłucie w żołądku. A ona w pierwszej myśli oskarżała zwierzę przed sobą o próbę morderstwa i zjedzenia na miejscu! Było jej trochę wstyd, jednak...Co mogła poradzić. Niedźwiedzie zazwyczaj nie były tak przyjaźnie nastawione czy chętne do pomocy.
          — Tak, już...lepiej, dziękuje za pomoc. Bez ciebie bym tam zamarzła — odparła spokojnie sunia, wdzięcznie się pochylając, chociaż w jej głosie dalej był szok. Rozmawiała z niedźwiedziem...To było dość niecodzienne! Niedźwiedzica słysząc jej słowa uśmiechnęła się i machnęła potężnym łapskiem, a Koe odruchowo się skuliła. W tym momencie sunia zaśmiała się nerwowo i odchrząknęła cicho prostując się, a niedźwiedzica zerknęła na swoją łapę i położyła ją na ziemi, jakby bojąc się ją unosić.
          — Ja być Valtava — przedstawiła się powoli kładąc, zachowując przy tym dystans od siedzącej naprzeciwko suni. — A ty być kto?
          — Koemedagg 
          — O, ładne! Lubić twoje imię — mruknęła niedźwiedzica i pokiwała wielkim łbem wprawiając swoją sierść na grubym karku w ruch. — Co tu robić Koemedagg? Psy mieszkać kawał stąd, ty zabłądzić?
          — Cóż... — sunia westchnęła, powoli sama się kładąc i podkulając pod siebie jedną z łap. Chwile biła się z myślami czy powiedzieć niedźwiedzicy co ją tu sprowadzało, jednak...Miała u niej ogromny dług do spłacenia. Ta przecież uratowała jej życie, dlaczego miałaby przed nią milczeć? — Wyruszyłam znaleźć potrzebne leki dla mojej sfory i...Chyba odrobinę zabłądziłam podczas śnieżycy.
          — Hm, ja widzieć... — mruknęła: — A więc ty wrócić do szukania ziół jak minąć śnieżyca. Na ten moment pozostać tu ze mną
          —  Dziękuje — mruknęła z lekkim uśmiechem sunia, już do końca się rozluźniając. Poczuła, że Valtava faktycznie nie jest do niej nastawiona agresywnie, dlatego też w końcu rozluźniła mięśnie i mogła odetchnąć. Niedźwiedzica uśmiechnęła się po chwili drgnęła, jakby sobie o czymś przypomniała. Podniosła się i odwróciła, wyciągając za swojego grzbietu...rybę, która po chwili z głuchym uderzeniem wylądowała przed zaskoczoną tym prezentem sunią. Pytające spojrzenie pielęgniarki powędrowało na niedźwiedzice, która zachęcająco machnęła łbem.
          — Zjedz, pewno ty być głodna! — jak na zawołanie w brzuchu suczki zaburczało, a sama lekko się oblizała. Powoli zębami chwyciła podarowaną rybę i ignorując jej swąd, powoli zaczęła pozbywać się łusek i ostatecznie zaczęła ją jeść co jakiś czas wypluwając ości. Po tym posiłku i rozmowie z nowo poznaną niedźwiedzicą, obie zasnęły. Jak zarzekała się Valtava, następnego dnia czekała ich dłuższa wędrówka i to nie tylko by znaleźć drogę powrotną dla pielęgniarki. Niedźwiedzica zaoferowała wskazanie dobrych miejsc gdzie suczka mogła znaleźć pożądane lekarstwa. Koemedagg nie protestowała. Cóż, niedźwiedź był sporym stworzeniem bez naturalnych wrogów; Valtava bez problemu mogłaby odstraszyć od niej innych drapieżników, a że rozmawiało im się naprawdę przyjemnie - nie odmówiła. 

          — Dziękuje, że zechciałaś pomóc, Valtavo — ozwała się pielęgniarka truchtając u boku człapiącej i kołyszącej się nieznacznie na boki niedźwiedzicy, która jedynie uśmiechnęła się na słowa towarzyszki, brnąc przez śnieg. Pogoda się uspokoiła, niebo było prawie czyste, chociaż powietrze chłodne i szczypiące w nos. Mimo to obie samice spokojnie spacerowały po gęstym lesie. Koemedagg czuła na swojej skórze czyjeś spojrzenia, jednak żadne stworzenie nie odważyło się do niej chociażby zbliżyć w towarzystwie niedźwiedzicy. 
          — Nic wielkiego to być, Koemedagg, naprawda! — odparła w końcu, po czym zatrzymała się przy jednym z drzew, opierając się o jego pień przednimi łapami, obwąchując jego korę w celu zorientowania się w którą stronę iść dalej. — Tu być nieprzyjemnie, wiele wilków się kręcić. Ja przechodzić tu tylko czasami, znać bezpieczną drogę.
          — Nie wiem jak ci się odwdzięczę za taką pomoc — zachichotała beżowo-niebiesko-czekoladowa i zaczęła się powoli rozglądać za roślinami po które tu przyszła. Szczęście jej dzisiaj sprzyjało, bowiem zdołała podczas drogi nazbierać kilka potrzebnych roślin. Dalsza droga u boku niedźwiedzicy minęła suni na spokojnej rozmowie, a nim się obejrzała miała to po co przyszła i...Mogła wracać. Niestety, zaczęło się już ściemniać, więc powrót mogła zacząć dopiero następnego ranka. Dlatego też wraz z Valtavą udały się w drogę powrotną do gawry w której spędziły ostatnią noc. 
          Następnego poranka tak jak Koemedagg planowała, zaczęła zbierać się do powrotu. Niedźwiedzica po wskazaniu suni odpowiedniej drogi, pożegnała się z nią życząc bezpiecznej drogi i sama udała się we własną. Koemedagg ponownie została sama, dlatego też chcąc jak najszybciej opuścić wrogi las puściła się przez niego szybkim biegiem, chcąc uniknąć konfrontacji z jakimkolwiek zwierzęciem zdolnym zrobić jej krzywdę. Gdy już miała opuszczać las, usłyszała za sobą wycie, co skutecznie dodało jej sił i czym prędzej oddaliła się od zamieszkiwanego przez wilki lasu. Pod wieczór przekroczyła granice własnego terenu i odetchnęła z ulgą gdy zamiast szybkiego biegu mogła przejść w spokojny marsz na pewnym odcinku terenu. Gdy na horyzoncie zamigotały znajome jej dachy zamieszkiwanych przez sforę budynków, dotruchtała do nich i z uśmiechem na mordce poczuła, jak ogarnia ją ciążące zmęczenie. Udała się najpierw do szpitala oznajmiając o swoim powrocie i przekazując zebrane zioła, po czym przeprosiła chcąc udać się na spoczynek. Dzisiaj wyjątkowo poszła nie do własnej chatki na terenie szpitala, a do tej zamieszkałej przez jej ojca i siostrę gdzie padła na legowisko z wesołym pomrukiem. 
          — Opowiem ci wszystko jutro... — odparła sennie w kierunku siostry i ojca, a jej oczy same się zamykały gdy zaczęła kulić się w cieple i bezpiecznej aurze domowego zacisza.
          — Jutro opowiem... — i po tych słowach zasnęła oddając się w ramiona głębokiego snu. To były ciężkie dni, ale! Zdobyła parę ziół i poznała przyjaźnie nastawioną niedźwiedzicę. Kto wie, może jeszcze kiedyś ich drogi się skrzyżują? Miała taką nadzieje, dalej miała u Valtavy dług do spłacenia.

[ zakończone ]

ZADANIE ZALICZONE
(2287 słów)
Nagroda 50 j + 30 j

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette