Miała owocne zbieranie potrzebnych roślin. Dzięki pomocy jednego z obrońców w sforze ów zbieranie poszło jej o wiele sprawniej i owocniej niż zakładała podczas opuszczania szpitala. Teraz, kiedy miała wystarczający zapas i spokój u pacjentów mogła pozwolić sobie na chwile odpoczynku. Najpierw odwiedziła siostrę i ojca zamieniając z nimi pare słów, aby po tym krótkim wyrwaniu się ze skrzydła szpitalnego ponownie do niego wrócić. Mimo namowy siostry co do tego by posiedziała nieco dłużej, Koemedagg wróciła do siebie i tak jak zawsze spokojnie obeszła każdą salę w jakiej znajdował się chory lub powoli zdrowiejący. Ku jej zadowoleniu wszyscy trzymali się dobrze i nikt nie potrzebował jej natychmiastowej pomocy. Dlatego też oddaliła się do swojego składzika gdzie przysiadła i jeszcze raz skontrolowała stan zebranych wcześniej ziół.
Po dłuższej chwili spokojnej i odprężającej dla suni czynności postanowiła przejść się i nieco rozprostować łapy. Kiedy jednak wyszła ze swojego pokoju, usłyszała gdzieś na krańcu korytarza charakterystyczny dźwięk pazurów uderzających o posadzkę. Poruszyła nieznacznie uszami i zwróciła łebek w kierunku miejsca z jakiego dochodził dźwięk i przez ułamek sekundy dojrzała czyjąś sylwetkę. Uniosła lekko brwi i wysunęła się lekko by ruszyć truchtem w kierunku miejsca gdzie zniknęła sylwetka. Mógł być to każdy z personelu medycznego: od dwójki lekarzy - Ezechiela i Davonny po Lysandra, psychologa. Koemedagg nie oczekiwała nikogo konkretnego ze wspomnianych w swojej głowie psów, jednak miała szczerą nadzieje, że za tajemniczą sylwetką kryje się jeden z pacjentów unikający jej spojrzenia tylko po to by możliwie uniknąć czekającej go kontroli jaką Koe robiła każdego dnia o ustalonej odgórnie godzinie. Sunęła korytarzem słysząc coraz wyraźniej, że ktoś krząta się po jego dalszej części tuż za zakrętem. Kiedy jednak przez niego wyjrzała, zatrzymała się i lekko uśmiechnęła, może nawet z pewnym rodzajem ulgi. Z jej głowy wyparowały wszystkie niepokojące myśli dotyczące zrywającego się pacjenta. Miała bowiem przed sobą nie spanikowanego psa, a Amaris, rudo-białą sunie będącą na stanowisku zielarki.
— Ah, to ty, Amaris — odparła pogodnie suknia o dwukolorowych ślepiach, posyłając wycofanej i małomównej zielarce spokojny uśmiech chwile po tym dodając: — Martwiłam się, że to jeden z pacjentów opuścił sale. — wyjaśniła, na co starsza od niej sunia jedynie mruknęła pod nosem, nie racząc Koemedagg nawet spojrzeniem, co mimo wszystko nie zniechęciło beżowo-niebieskiej do pociągnięcia rozmowy z - chcąc nie chcąc! - współpracownicą.
— A więc, co tu robisz? — zapytała rozglądając się po korytarzu nim ponownie na dłużej zawiesiła spojrzenie na swojej rozmówczyni. Koemedagg na ogół sama była dość małomówna nie z powodu faktu, że nie miała o czym mówić, a z wychowania i grzeczności. W przypadkach jednak personelu szpitala czy pacjentów, jej magiczna blokada znikała.
— Chodzę. — mruknęła suka dość treściwie i ruszyła dalej, zostawiając pielęgniarkę nieco z tyłu, jednak ta dogoniła ją i zrównała z nią krok.
— Wczoraj poszłam po zapasy roślin do zmian opatrunków. — zaczęła spokojnie idąc u boku zielarki: — Mam ich trochę, nie brakuje ci jakiś we własnych zapasach? Dzięki pomocy Cheopsa jestem w stanie oddać nadwyżkę gdybyś jakiś potrzebowała.
[ Amaris? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz